Dni Janusza Galasa na stanowisku miejskiego inżyniera ruchu dobiegają końca, ale jego dziedzictwo pozostanie z nami jeszcze jakiś czas. Jeden z wątków jego "twórczości" to porastające pobocza dróg lasy... znaków.
Na Kontakt 24 napisał Reporter24_NEWS. "Grunt to dobre oznakowanie" - napisał i załączył zdjęcie z okolic skrzyżowania Łabiszyńskiej i Kondratowicza. A na nim rząd znaków informujący o początku i końcu parkowania. Pomiędzy nimi znajduje się po kilka miejsc dla aut.
Ten list przypomniał nam o ważnym elemencie działalności inżyniera Galasa, jakim było oznakowanie ulic.
Inżynier znaku nie przepuści
Po co tyle znaków na Łabiszyńskiej? Chodzi o to, że parking jest przecięty podjazdami kierującymi w stronę pobliskiego bloku, więc nie można stawiać aut na całej długości (równie "intensywne" oznakowanie nasz reporter wypatrzył na drodze wewnętrznej, która jest odnogą ul. Karmelickiej na Muranowie).
Ktoś najwyraźniej uznał, że znak jest potrzebny za każdym razem - to tylko nasz domysł, ale nie przypadkowy. W Warszawie od dawna dominuje bowiem właśnie taka interpretacja drogowych wytycznych. Wyznawcą filozofii pozostawał miejski inżynier ruchu Janusz Galas.
Nie wszystkie prezentowane w tym tekście przykłady są dziełem odchodzącego inżyniera lub jego podwładnych, ale wszystkie są zgodne praktyką, jaką przez lata stosował jego urząd.
Warszawską "znakozę" możemy podziwiać w wielu miejscach. W niektórych jej efekty są tak spektakularne, że kierowcy muszą się zatrzymać, by z kociokwiku wyłowić to, co "artysta" miał na myśli.
Na kolorowo
Ulica Karmelicka na Muranowie, w rejonie skrzyżowania z Pawią, skądinąd tuż obok komisariatu policji, oznakowana jest w sposób totalny. Choć jest jednokierunkowa, z parkowaniem równoległym po obu stronach i równorzędnymi skrzyżowaniami, to znaków organizujących tę proste zdawałoby się zasady ruchu są dziesiątki.
Jest ich tak dużo, że niektóre muszą mieć odblaskową ramkę, najwyraźniej po to, by wyróżnić się z kociokwiku, który u kierowcy jadącego tędy pierwszy raz może wywołać zawrót głowy.
Na bogato
Nie inaczej jest na Wisłostradzie, w rejonie węzła z trasą Łazienkowską. Tu po minięciu każdego rozjazdu - a jest ich po 4 na każdym kierunku - znaki przypominają o ograniczeniu do 70 km/h, i zakazie wyprzedzania przez ciężarówki. I to po dwa razy, bo każdy znak jest jeszcze powtórzony po lewej stronie jezdni. Kilkanaście takich "totemów" na krótkim odcinku tworzy gąszcz, w którym trudno się odnaleźć.
Czy to zgodne z przepisami? Z pewnością. Czy skuteczne? Trudno powiedzieć - w tym miejscu i tak rzadko kiedy można jechać z dopuszczalną prędkością, bo kawałek dalej jest skrzyżowanie z sygnalizacją, przed którym zwykle jest niewielki zator. A nawet jeśli, to między znakami ustawionymi tak gęsto i tak nie sposób byłoby ciągle zwalniać i przyspieszać.
Na rowerowo
Obsesja nie ogranicza się jedynie do ulic. Drogi dla rowerów traktowane są w Warszawie różnie, ale ich oznakowanie to już poważna sprawa. Dowód można znaleźć przy Wisłostradzie, tym razem w rejonie Cytadeli. Ścieżka idzie tam wprawdzie niemal prosto, ale sąsiedni chodnik łagodnymi łukami omija drzewa. I za każdym razem, gdy zbliża się lub oddala od szlaku rowerowego, informuje o tym stosowny znak.
Na wzór indiański
Innym efektem tej samej filozofii są wspomniane wcześniej "totemy". Chodzi o znaki obwieszone mnóstwem tabliczek z informacją, kogo nie dotyczą, a kto musi się do nich stosować i w jakich dniach i godzinach. Brakuje tylko pór roku i faz księżyca.
Taki znak przez dłuższy czas sprawiał kłopoty kierowcom, którzy zabłąkali się na Trasę W-Z i przed mostem, z objawami paniki w oczach próbowali zrozumieć, co chce im przekazać inżynier ruchu. Podobny można też oglądać na ulicy Chmielnej, gdzie zakazów jest tak dużo, że przeczytanie, kogo nie dotyczą, wymaga znalezienia miejsca i opłacenia parkowania. A na koniec i tak nikt ich nie egzekwuje.
Era inżyniera Galasa właśnie się jednak kończy. Jeszcze w lutym przestanie istnieć stanowisko miejskiego inżyniera ruchu. Jego zadania przejmie Michał Domaradzki, były komendant stołecznej policji, który ma zostać szefem "pionu bezpieczeństwa i organizacji ruchu w biurze polityki mobilności i transportu".
Czy człowiek piastujący stanowisko o tak długiej nazwie okiełzna znakowe szaleństwo? Będziemy go o to pytać.
ran/r