Sąd skazał drugiego kierowcę po wypadku na warszawskim Gocławiu, w którym jedna osoba zginęła, a trzy zostały poszkodowane. Michał W. został uznany winnym umyślnego naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
Wyrok zapadł we wtorek w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Pragi-Południe. Sąd orzekł, że uznaje Michała W. winnego tego, że 3 sierpnia 2016 roku w Warszawie, na ulicy Fieldorfa, kierując samochodem osobowym marki Ford, "umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym".
- Jadąc z prędkością nie mniejszą niż 93 kilometry na godzinę, przekroczył dozwoloną prędkość o co najmniej 43 kilometry na godzinę, która nie zapewniała panowania nad pojazdem, z uwzględnieniem warunków, w jakich odbywał się ruch - powiedziała sędzia Aneta Kaproń-Rosik. I dodała: - Nie zachowując szczególnej ostrożności podczas zbliżania się do skrzyżowania, zderzył się z samochodem osobowym marki Toyota kierowanym przez Andrzeja K., wykonującym, z naruszeniem szczególnej ostrożności, manewr skrętu w lewo.
Rok więzienia i zakaz prowadzenia
Jak podniosła sędzia, W. na skrzyżowaniu utracił panowanie nad kierowanym przez siebie pojazdem, wjechał na chodnik, gdzie potrącił pieszego Roberta D., uderzył w rower trzymany przez Daniela K., w którym K. przewoził małoletniego Leona. Wszyscy trzej doznali obrażeń. Z kolei potrącona piesza Beata K. poniosła śmierć na miejscu.
- Sąd wymierza oskarżonemu karę jednego roku pozbawienia wolności. Orzeka wobec oskarżonego środek karny w postaci zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych na okres sześciu lat - powiedziała sędzia Kaproń-Rosik.
Sąd orzekł także nawiązki na rzecz poszkodowanych: oskarżyciela posiłkowego Stanisława K. nawiązkę w wysokości 60 tysięcy złotych, Roberta D. nawiązkę w wysokości 50 tysięcy złotych, Leona K. nawiązkę w wysokości 5 tysięcy złotych. Oskarżony poniesie także koszty postępowania procesowego.
"Umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym"
Na podstawie materiałów dowodowych, opinii biegłych, zeznań świadków i pokrzywdzonych, sąd uznał, "iż wina oskarżonego w tym postępowaniu została udowodniona i nie budzi wątpliwości". - Wtedy warunki drogowe były dobre. Oskarżony poruszał się z nadmierną prędkością, gdyż z materiału dowodowego w sposób niebudzący wątpliwości wynika, iż kiedy dojeżdżał do skrzyżowania z ulicą Meissnera, była to prędkość nie mniejsza niż 93 kilometry na godzinę. Oznacza to, że oskarżony umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym - uzasadniała wyrok sędzia.
Zdaniem sędzi, już ruszając ze skrzyżowania Fieldorfa i Bora-Komorowskiego, oskarżony i kierujący motocyklem (który w tym postępowaniu nie został ustalony) bardzo dynamicznie ruszyli. Tak zeznała też świadek, która swoim autem poruszała się pasem pomiędzy nimi. Jak wynika z zeznań kobiety, pojazdy przyspieszały, a obaj kierowcy "bardzo agresywnie poruszali się" na jezdni. - Motocyklista oddalał się szybciej. W tym samym czasie kierujący toyotą, który skręcał w lewo, z lewego pasa Fieldorfa w Meissnera, poruszał się z prędkością około 15-17 kilometrów - mówiła sędzia.
Z opinii biegłych wynika, że oskarżony podjął reakcję, po której wykonał manewr skrętu w prawo z odległości około 56 metrów przed samochodem toyota. - To znaczy, że co najmniej z tej odległości rozpoznał zagrożenie - mówiła sędzia.
Mimo że oskarżony podjął próbę ominięcia samochodu toyota, który zajechał mu drogę i nie ustąpił mu pierwszeństwa, doszło do zderzenie pojazdów. Zdaniem sądu oskarżony miał obowiązek, dojeżdżając do skrzyżowania i na skrzyżowaniu, zachować szczególną ostrożność, polegającą na "szczegółowej obserwacji i koncentracji". Z opinii biegłych wynika, że uniknąłby zderzenia z toyotą, gdyby jechał z dozwoloną prędkością do 50 kilometrów na godzinę. - Przekraczając prędkość, oskarżony popełnił błąd w taktyce jazdy. To zachowanie oskarżonego miało bezpośredni związek z zaistnieniem tego wypadku i związek z dramatycznymi, rozległymi skutkami - dodała.
Sędzia przypomniała też, że wszyscy kierujący zbliżający się do skrzyżowania są zobowiązani do zachowania szczególnej ostrożności.
Kilka osób ucierpiało
Była środa, 3 sierpnia 2016 roku, popołudnie. Na jezdni sucho, świeciło słońce. Andrzej J., dziś 68-letni, kierował starą srebrną toyotą. Jechał ulicą Fieldorfa na warszawskim Gocławiu od Wału Miedzeszyńskiego w stronę Ostrobramskiej.
Na skrzyżowaniu z Meissnera chciał skręcić w lewo. W przeciwnym kierunku, też ulicą Fieldorfa, białym fordem focusem - "usportowionym, około 300 koni mechanicznych" – zmierzał dziś 34-letni Michał W., instruktor sportowy.
Przy przejściu stało kilka osób, kilka szło chodnikiem, kilka czekało na przystanku. Auta zderzyły się na skrzyżowaniu.
Ford wypadł z jezdni na chodnik, tuż przy przystanku. Uderzył w rower, którym ojciec z nieco ponad rocznym synem wyjechał na przejażdżkę, potem w stojącą za nimi rowerzystkę – Beatę oraz pieszego, który razem z żoną i synem szli na autobus – Roberta. Akurat tego dnia ich auto było jeszcze w warsztacie. Rowerzystka zginęła na miejscu, pieszy został ciężko ranny, do dziś nie odzyskał sprawności, ucierpiał też chłopiec.
Ojciec czternastomiesięcznego wówczas Leona opisywał na pierwszej rozprawie: - Obróciło nas wokół słupka. Syn był dalej w foteliku, miał roztrzaskany kask.
Robert, pieszy, który szedł z rodziną chodnikiem, relacjonował: - Najpierw była ciemność, a później niebo.
Mąż zmarłej rowerzystki nie widział wypadku, mówił: - Wiem tylko, o której żona zginęła. Na tej godzinie zatrzymał się jej zegarek, który zwróciła mi policja.
Świadek oskarżonym
Początkowo prokuratura uznała, że za spowodowanie wypadku odpowiada jedynie kierowca toyoty, bo skręcając w lewo, nie ustąpił pierwszeństwa jadącemu na wprost kierowcy forda. Ten drugi, co prawda, przekroczył dozwoloną prędkość co najmniej o połowę. Ale prokuratura uznała, że to nie miało wpływ na wypadek. Mężczyzna nie tylko zatem nie usłyszał zarzutów, ale nawet nie dostał mandatu za nadmierną prędkość.
Na ławie oskarżonych - na początku 2018 roku - zasiadł zatem jedynie Andrzej J. Ale świadkowie wypadku już podczas pierwszej rozprawy podkreślali, że pamiętają szybką jazdę kierowcy forda i to, że "mógł ścigać się z motocyklem".
Mężczyzna, o którym mówili wówczas, to właśnie Michał W., dzisiejszy oskarżony. Wtedy był świadkiem, mówił sporo o przebiegu wypadku, ale tamtych zeznań sąd nie może już brać pod uwagę, my zaś nie możemy już ich przytaczać. Przypomnimy tylko, że na ich koniec pełnomocniczka pokrzywdzonych gorzko ostrzegła Michała W., że może jeszcze będzie musiał się skonfrontować z tym, co się wydarzyło.
Miała rację. Trzy i pół roku po tamtej rozprawie i ponad pięć lat po wypadku Michał W. stanął przed sądem ponownie, już w innej roli.
Prokuratura zmieniła zdanie po pierwszym wyroku, jaki zapadł w sprawie wypadku. Sędzia Iwona Wierciszewska, która w listopadzie 2018 roku skazała Andrzeja J. na osiem miesięcy więzienia, mówiła, uzasadniając swoją decyzję: - Należy podkreślić, i sąd chce to wyartykułować z dużą mocą, że do wypadku przyczynił się pan Michał W.
Wyrok osiem lat po wypadku
Drugi proces dotyczący tego samego wypadku również toczył się przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi-Południe. Na każdej rozprawie stawiał się Robert oraz syn Beaty, byli oskarżycielami posiłkowymi.
Według śledczych Michał W. nieumyślnie spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym, ale umyślnie złamał przepisy. W toku śledztwa ustalono, że oskarżony już wcześniej nie przestrzegał przepisów. W bogatej kartotece odnotowano ponad trzydzieści wykroczeń drogowych, wśród nich wiele dotyczyło przekroczeń prędkości. Dwukrotnie, jak sprawdziła prokuratura, oskarżony przekroczył tę prędkość o ponad 50 kilometrów na godzinę.
Prokuratura była również przekonana, że kierowca forda ścigał się tego dnia z"„jakimś motocyklistą", za co również usłyszał zarzuty.
Proces Michała W. trwał dwa i pół roku. W czwartek, niemal osiem lat po tragicznym wypadku strony wygłosiły mowy końcowe.
Wyrok jest nieprawomocny.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz/ tvnwarszawa.pl