Choć nigdy nie miał prawa jazdy, w sądzie przekonywał: jestem dobrym kierowcą, a policja nigdy nie ukarała mnie mandatem. To, że śmiertelnie potrącił 16-letnią Magdę, tłumaczył złą pogodą i "wtargnięciem". Na ucieczkę z miejsca wypadku też znalazł "okoliczność łagodzącą": miałem w aucie narkotyki, wystraszyłem się. Sąd apelacyjny utrzymał karę i punkt po punkcie rozbił linię obrony.
Jeszcze w sali sądowej krzyknął: "ten wyrok to dramat!". Chwilę wcześniej 28-letni Adrian Z. został prawomocnie skazany na dziewięć lat więzienia za śmiertelne potrącenie nastoletniej Magdy na Bródnie.
Pełnomocniczka rodziców adwokat Marta Zakrzewska: - Sprawiedliwości stało się zadość. Wymiar sprawiedliwości wygrał. Jeszcze kilka lat temu nie słyszałam takich wyroków. Chyba idzie ku lepszemu, kary dla piratów drogowych będą surowe.
Wypadek, a później ucieczka
Do tragicznego wypadku doszło 28 grudnia 2015 roku na ulicy św. Wincentego. 16-latka przechodziła przez jezdnię w miejscu, w którym nie było przejścia dla pieszych. Mercedes uderzył ją z ogromną siłą. Biegły wyliczył, że jechał przynajmniej 90 km/h. Kierowca uciekł.
Auto odnaleziono kilka dni później pod Wyszkowem. Adrian Z. sam zgłosił się na policję po 11 dniach. Śledczy nie mieli jeszcze wtedy dowodów, że kierował mercedesem, więc nie usłyszał zarzutów. Ale 18 stycznia 2016 roku, czyli trzy tygodnie po wypadku, został zatrzymany przez policję na ulicy Namysłowskiej za jazdę pod wpływem narkotyków. Następnego dnia prokuratura postawiła mu zarzut za spowodowanie wypadku na św. Wincentego i ucieczkę oraz za późniejszą jazdę pod wpływem.
Proces rozpoczął się w 2017 roku. Na pierwszą rozprawę Adrian Z. został doprowadzony w kajdankach. Później przychodził już bez nich, za to w coraz większej asyście policji. Z czasem towarzyszyło mu pięciu antyterrorystów.
Szybko wyszło na jaw, że oskarżony poszedł na współpracę z prokuraturą i obciąża osoby, którym śledczy zarzucają handel narkotykami. To między innymi dzięki jego relacjom udało się postawić zarzuty już około 150 osobom. Od tego momentu zmieniło się jego nazwisko z M. na Z.
Dziewięć lat
Wyrok w sądzie pierwszej instancji zapadł w czerwcu 2020 roku. Prokurator żądał wówczas 10 lat pozbawienia wolności, a pełnomocnik rodziny ofiary maksymalnego wymiaru, czyli 12 lat. Obrońca i sam oskarżony wnosili o "wyrok sprawiedliwy". Z. w mowie końcowej stwierdził, że "może przeprosić pokrzywdzonego i jego rodzinę", bo sam jest ojcem. Podkreślał, że "chciał wybrnąć z tej sprawy innymi wyjaśnieniami", ale "prokuratura zrobiła sobie z niego narzędzie" i go wykorzystała. Sędzia Iwona Gierula uznała, że Z. jest winny obu zarzucanych mu czynów i wymierzyła karę łączną: dziewięć lat więzienia. Orzekła też "zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych dożywotnio" oraz po 50 tys. zł zadośćuczynienia dla rodziców zmarłej dziewczynki i na pokrycie poniesionych przez nich kosztów pełnomocnika z wyboru. Pięć tysięcy złotych Z. miał zapłacić na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej.
Z pisemnego uzasadnienia wyroku, który ogłoszono 29 czerwca, wynikało, że sąd nie orzekł najwyższego wymiaru kary, bo do wypadku przyczyniła się także postawa pokrzywdzonej, która przekraczała jezdnię w niebezpiecznym miejscu, weszła na nią między pojazdami i nie zachowała ostrożności. Sędzia doceniła postawę oskarżonego, który ostatecznie przyznał się do zarzucanego czynu i opisał okoliczności wypadku. Nie umknęło uwadze sądu, że jako człowiek związany z przestępczością narkotykową w Warszawie zdecydował się na współpracę z prokuraturą i doprowadził do zatrzymania ponad 150 osób.
Ale obrona uznała, że kara i tak jest zbyt surowa, a sprawa ponownie trafiła na wokandę. Wyrok zapadł w piątek.
Obrona: kara powinna być łagodniejsza
Mecenas Joanna Zysk, przedstawicielka Adriana Z. przekonywała w ostatnim słowie, że kara dla jej klienta powinna być łagodniejsza. - Sąd nie wziął pod uwagę okoliczności łagodzących, które pojawiły się w tej sprawie. Po pierwsze, należy wskazać, iż pokrzywdzona przyczyniła się do tego, co się wydarzyło. Przechodziła przez jednię w miejscu do tego niedozwolonym, było ciemno. Nie wyważyła, w jakiej odległości jest pojazd. Wtargnęła na jezdnię, co nie zostało wzięte pod uwagę przez sąd, który wymierzał karę – stwierdziła.
- Po drugie, sąd pominął kwestię tego, że oskarżony przyznał się do winy. Oskarżony złożył szczegółowe wyjaśnienia, opisał przebieg zdarzenia, wyjaśnił, jakie pobudki nim kierowały, dlaczego odjechał z miejsca zdarzenia, oddalił się z miejsca zdarzenia albowiem posiadał narkotyki – dodała.
Przypomniała równocześnie, że Z. składał wyjaśnienia dotyczące przestępczości narkotykowej, co pozwoliło na zatrzymanie w sprawie ponad stu osób. - Naszym zdaniem kara jest rażąco surowa – podsumowała i apelowała do sądu o jej złagodzenie.
"Wyrok jest surowy, ale sprawiedliwy"
Z obroną nie zgodził się prokurator, który wniósł o utrzymanie dziewięciu lat więzienia dla Z. Odniósł się do stwierdzenia przedstawicielki oskarżonego dotyczącego pogody. - Wysoki Sądzie, oskarżony świadomie naruszał zasady bezpieczeństwa. Jechał 90 kilometrów na godzinę. To o 80 procent szybciej, niż tą drogą mógł się poruszać. Owszem było mokro, było ciemno, ale to po stronie oskarżonego, który poruszał się pojazdem mechanicznym było myśleć o tym, żeby jechać rozważniej – mówił prokurator. Przypomniał przy tym, że biegły ocenił prędkość, z jaką się poruszał oskarżony jako "śmiertelną".
Prokurator odniósł się również do tego, że Z. przyznał się. - Ale można się zastanawiać, kiedy się przyznał i dlaczego. Długotrwałe ukrywanie się, zacieranie śladów, zlecenie naprawy pojazdu i angażowanie wielu osób w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej – wyliczał.
Wyrok skomentował: jest surowy, ale sprawiedliwy.
Długi proces
O utrzymanie wyroku apelowała również pełnomocniczka rodziców Magdy – Marta Zakrzewska. - To był długi proces. W ocenie oskarżyciela posiłkowego kara dziewięciu lat pozbawienia wolności jest karą sprawiedliwą. Przez większość czasu mieliśmy wrażenie, że sprawa wypadku stanowi kwestię poboczną dla swoistej gry, która toczy się między oskarżonym a wymiarem sprawiedliwości. Stanowiła kartę przetargową w interesach, które miałby prowadzić – mówiła.
- Nie wierzmy, że oskarżony przeżył śmierć pokrzywdzonej. To była z góry wykalkulowana gra, prowadzona z zimną krwią. Nawet w przejawach - w cudzysłowie - empatii, kiedy oskarżony przyznał się do winy, była pewna rozpisana rola, dla gry, którą prowadził z wymiarem sprawiedliwości – oceniła.
"Pomówiłem wiele osób, teraz jeżdżę, to prostuję"
W piątek przed sądem dużo mówił także sam Z. Sędzia zapytała go na początku o inne postępowania (związane z przestępczością narkotykową), w których jest świadkiem. - Czy w obecnych postępowaniach potwierdza pan zeznania obciążające oskarżonych? – zapytała sędzia Beata Tymoszów.
- Od około roku jeżdżę i obnażam patologię "60-tki" w naszym kraju – odpowiedział. W policyjno-prokuratorskim slangu "60-tka" to osoba, która zdecydowała się skorzystać z paragrafu 60 Kk, który mówi o tym, że osoby, które zdecydowały się na współpracę ze służbami, mogą liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary. Z. uważa, że w jego przypadku tak się nie stało. Przy okazji przyznał: - Bezpodstawnie pomówiłem szereg osób, co miało związek ze sprawą, której dotyczy niniejsze postępowanie.
Przekonywał, że miał obiecane nadzwyczajne postępowanie w tej sprawie w zamian za współpracę. Karę w sądzie pierwszej instancji skomentował: - Kara wynika z faktu, że przed wydaniem wyroku w niniejszej sprawie zacząłem wycofywać się z moich zeznań, w których obciążałem tyle osób. Z zemsty prokurator złożył wniosek o wymierzenie mi kary dziesięciu lat pozbawienia wolności.
O wypadku mówi: nieszczęśliwy. - To jest zbyt duża kara za nieumyślne przestępstwo. Też mam małe dziecko, konkubinę. Moja rodzina została pozostawiona sama sobie. Mój każdy dzień wygląda tak, że czekam na telefon, żeby się dowiedzieć, czy nic im się nie stało. Pomówiłem całą praską stronę. Ludzi, z którymi nie miałem nic wspólnego. Jestem aktualnie na etapie walczenia o niewinność ludzi, których pomówiłem – utrzymuje.
Przyznał: - Tak, nigdy nie posiadałem prawa jazdy. Poruszałam się samochodami osobowymi, ale nigdy przedtem nie miałem kolizji. Znam wszelkiego rodzaju przepisy drogowe. Nigdy nie byłem zatrzymany za prędkość. Mnie tam nie powinno być, bo nie posiadałem uprawnień do prowadzenia pojazdów, ale tej dziewczyny też nie powinno tam być.
Sąd podtrzymał karę
Wyrok zapadł godzinę po wyjaśnieniach oskarżonego. - Wyrok został podtrzymany – ogłosiła sędzia Tymoszów, co uzasadniła w długim oświadczeniu.
Po pierwsze, zwróciła uwagę na okoliczności łagodzące w sprawie, czyli przyznanie się do winy oraz przyczynienie się Magdy do wypadku. - Nie można zapomnieć, w jakim momencie procesu oskarżony to uczynił.
Przypomniała, że momentem przełomowym było zeznanie świadka, Pauliny K., która przedstawiła korespondencję na Facebooku z osobą wówczas najbliższą dla oskarżonego, z której wynikało, że oskarżony był sprawcą wypadku.
Drugą okolicznością łagodzącą było to, że Magda weszła na jezdnię w miejscu niedozwolonym. Powołany w sprawie biegły przyznał, że nastolatka "nie powinna przechodzić przez jezdnię nie upewniwszy się, że może na nią wkroczyć". Zarówno oskarżony, jak i jego obrona przekonywała: pokrzywdzona wtargnęła na ulicę.
- Otóż nie. Z zeznań świadka wynika, że pokrzywdzona zatrzymała się na pasie ruchu dla pojazdów jadących wprost i rozejrzała się, a zatem próbowała wykonać te obowiązki, które na niej jako uczestnika ruchu obowiązywały. Wkroczyła na jezdnię. Dlaczego? Dlatego, że samochód, którym poruszał się oskarżony, był w takiej odległości od pieszej, że gdyby poruszał się z prędkością 50 km/h, a więc dopuszczalną, to do wypadku by nie doszło. Piesza nawet dostrzegając ten pojazd miała prawo sądzić, że wchodząc na jezdnię, nie spowoduje zagrożenia w ruchu drogowym – argumentowała sędzia.
Sąd nie zgodził się również z tym, że był to nieszczęśliwy wypadek. - To nieprawda, z kilku względów. Po pierwsze, oskarżony w ogóle nie powinien jeździć samochodem, bo nie miał uprawnień. Po drugie, oskarżony w ogóle nie powinien znajdować się na pasie jezdni do skrętu w lewo, ponieważ chciał jechać prosto. Wykonywał niedozwolony manewr, zakładając, że będzie w ostatniej chwili - mówiąc językiem potocznym - wciskać się pomiędzy samochody stojące w korku – mówiła sędzia.
Przypomniała również wyjaśnienia oskarżonego, w których argumentował, że miejsce wypadku było niebezpieczne; że często na jezdnię wbiegali tam piesi. - Skoro jechał ulicą, która była mu znana, miał pełne prawo sądzić, że może być taka sytuacja, że pewne osoby będą chciały w tym miejscu przebiec. Co więcej, nie usprawiedliwia oskarżonego, a wręcz obciąża tłumaczenie, że nie mógł zobaczyć dziewczynki, bo było ciemno, bo padał deszcz. Tego rodzaju okoliczności dla każdego uczestnika ruchu, a zwłaszcza tego, który porusza się pojazdem mechanicznym i z tego faktu właśnie stanowi potencjalnie znacznie większe zagrożenie dla innych uczestników ruchu niż pieszy i rowerzysta, to takie okoliczności muszą powodować zwiększoną uwagę kierującego – odpowiedziała w uzasadnieniu wyroku sędzia.
Sąd nie dał również wiary, że Z. uciekł z miejsca zdarzenia, ponieważ był w szoku. - Nie może oskarżonego usprawiedliwić fakt, podniesiony w apelacji, że oskarżony się nie zatrzymał, bo przecież miał prawo się bać, skoro przewoził w samochodzie środki odurzające, bo miała być przeprowadzona transakcja narkotykowa. Nie znajdował się w szoku – stwierdziła sędzia.
Przypomniała, że Z. niedługo po wypadku zapewnił sobie holowanie auta u znajomej osoby i zaufanego mechanika. - Oskarżony wrócił na miejsce zdarzenia nie dlatego, że był dręczony wyrzutami sumienia. Znalazł się tam, ponieważ chciał się upewnić, jakie są skutki tego zdarzenia. I kiedy dowiedział się, że dziewczynka zginęła na miejscu, podjął w pełni świadomą decyzję, że będzie się ukrywał – skończyła sędzia.
Wyrok jest prawomocny.
Źródło: tvnwarszawa.pl