Mieli ograniczać, a kosiarki huczą. "Wyrośnięte trawy po zakończeniu kwitnienia zaczynają zasychać"

Koszenie trawnika w Alejach Jerozolimskich
Koszenie uzależniają od warunków pogodowych
Źródło: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl
Kosić, ale "z głową" – mówią eksperci. To znaczy: rzadziej, maksymalnie na 10 centymetrów, oszczędzając łąki kwietne i byliny. To dobre dla roślin, zwierząt i klimatu. Do tych standardów nie są jednak przyzwyczajone spółdzielnie i wspólnoty, gdzie trawa koszona jest wciąż często i do ziemi. A i miasto miewa problem z ich stosowaniem.

Pod koniec kwietnia, gdy poziom wody w Wiśle obniżał się z dnia na dzień, władze Warszawy zdecydowały się na zawieszenie koszenia trawników. Decyzja objęła wszystkie tereny miejskie i wszystkie dzielnice.

Minęło kilka tygodni, w tym kilka deszczowych dni, więc zagrożenie suszą się oddaliło. Minęła też wskazana w decyzji ratusza data - połowa maja. I zaczęło się koszenie. Tymczasem eksperci i aktywiści domagają się, by zmiana była trwała. Chcą, by ratusz przestał kosić trawniki, a przynajmniej mocno to ograniczył.

W Poznaniu prezydent Jacek Jaśkowiak zadecydował, że zwiększy powierzchnię niekoszonej zieleni przyulicznej o 30 procent, czyli o około 140 hektarów. Do podobnych działań zachęca też wspólnoty mieszkaniowe.

Kosić tam, gdzie to niezbędne

- Jesteśmy w fazie krytycznej ocieplania klimatu i doświadczamy bardzo ekstremalnych zjawisk pogodowych. 20 minut deszczu, a później dwa tygodnie suszy. Wobec tego musimy utrzymywać jak najwięcej powierzchni biologicznie czynnej i to takiej, która retencjonuje wodę, oszczędza ją, daje dużo biomasy, czyli w ten sposób łagodzi mikroklimat miasta - tłumaczy dr Barbara Żarska z Wydziału Ogrodnictwa, Biotechnologii i Architektury Krajobrazu w Katedrze Ochrony Środowiska SGGW.

I dodaje, że kosić należy tylko tam, gdzie jest to niezbędne. - Krótka trawa powinna być jedynie w miejscach typu torowiska. Trudno, by tramwaje jeździły po wysokich bylinach. Ale na skwerach powinniśmy odchodzić od tak zwanych trawników dywanowych.

Jej zdaniem, jeśli chcemy przygotować miasto na katastrofę klimatyczną, powinniśmy iść w kierunku łąk kwietnych i trawników ekstensywnych, czyli koszonych sporadycznie. - Ostatnio modne są rabaty bylinowe, zakładane również w Warszawie. Mają dużą biomasę, łapią dużo wody i są ostoją różnorodności biologicznej. W Warszawie można je zobaczyć na Trasie Siekierkowskiej, czy przy stacji metra Politechnika. Takie rabaty są bardziej odporne na suszę - tłumaczy Żarska.

Władze Warszawy nie zdecydowały się jednak na tak daleko idące zmiany. Koszenie trwa w najlepsze przy większych i mniejszych ulicach, trawy ubywa z nasypów wiaduktów drogowych i - otwieranych właśnie po związanych z pandemią ograniczeniach - placach zabaw. Czemu?

"Ograniczamy, co nie oznacza, że nie kosimy"

- Stolica w tym roku mocno ograniczyła koszenie. Widać to nawet w centrum: od Parku Świętokrzyskiego po trawniki wzdłuż głównych alej. Trawa jest tam wyższa niż w ubiegłych latach. Ograniczamy koszenie, co nie oznacza, że w ogóle nie kosimy. Są różne rodzaje trawy i trawników. Mamy na przykład trawniki gazonowe wokół kwiatów, które są sadzone w reprezentacyjnych miejscach i te utrzymujemy w reżimie częstszego koszenia. Inaczej źle by wyglądały – tłumaczy Justyna Glusman, dyrektorka-koordynatorka ds. zrównoważonego rozwoju zieleni w ratuszu.

Jak wskazuje, pozostałe trawniki są utrzymane w trybie ekstensywnym. – To znaczy, że ich koszenie opóźniliśmy, rozpoczęło się dopiero 18 maja. W niektórych dzielnicach zapadły decyzje, by jeszcze poczekać. Są też łąki, których w ogóle nie kosimy. W zależności od tego, jaki efekt chcemy uzyskać, tak często prowadzimy koszenie. Na przykład trawniki w Ogrodzie Saskim czy w Parku Ujazdowskim muszą być utrzymane w odpowiednim stanie. Inaczej niż na przykład Pole Mokotowskie, gdzie zostawiane są połacie trawy – mówi Glusman. - Musimy też uniknąć sytuacji, która dałaby efekt odwrotny od zamierzonego. Po zbyt późnym skoszeniu, może powstać efekt rżyska, czyli żółta i uschnięta trawa – dodaje.

Jeszcze dobitniej pisze o tym na swoim Facebooku: "Pamiętajmy również, że niekoszone, wyrośnięte trawy w lecie po zakończeniu kwitnienia, podobnie jak zboża, zaczynają zasychać. (...) Aby mieć łąki, trawę trzeba czasem skosić" - argumentuje.

Efekt nieestetycznej "brody"

Ale nie potrzeba detektywa, żeby zauważyć, że są miejsca, gdzie koszenie idzie pełną parą. Zauważyliśmy je przy szerokiej i prostej ulicy Hynka (co też widać w naszym filmie) albo przy Alejach Jerozolimskich na odcinku za Dworcem Zachodnim. Kosiarki wjechały też na Wybrzeże Gdyńskie na wysokości Cytadeli. W takich miejscach trawa nie przeszkadza ani kierowcom, ani pieszym. Podobnie jak w okolicy wiaduktu na ulicy Saskiej (tu zapytaliśmy, po co usuwane są trawy z nasypu wiaduktu).

- W przypadku wskazanego Wybrzeża Gdyńskiego należy zwrócić uwagę, że pozostawiony jest bez koszenia pas środkowy (wykoszone około jednego-półtora metra opaski z obydwu stron) z wykoszeniem wąskich fragmentów, które w przypadku obkoszenia pozostawiłyby wąską nieestetyczna "brodę" po środku. Pasy zieleni po bokach jezdni również są na tyle wąskie, że koszenie trawy od jezdni i chodnika powoduje wykoszenie całkowite trawnika. Natomiast Zarząd Zieleni pozostawia rozszerzający się pas przed ulicą Krajewskiego, jak również około pół hektara łąki już od strony Parku Fosa oraz Stoki Cytadeli – przekazuje nam Justyna Glusman.

I jak wskazuje, ulica Hynka ma pozostawioną rabatę z miododajną facelią. Saska z kolei ma charakter reprezentacyjny. – Pierwsze koszenie objęło całą powierzchnię zieleni – wyjaśnia. - Aleje Jerozolimskie mają pozostawioną dużą łąkę, która wchodzi w teren Parku Zachodniego – tam pas drogowy sięga granicą bardzo głęboko – dodaje.

Na ograniczenie koszenia zadecydowała się na przykład Wola, gdzie oceniono, że ostatnie opady nie zapewniły wystarczającego nawodnienia. Dzielnica wprowadziła też pilotażowy program instalowania zbiorników retencyjnych. Kosi tylko w pasie drogowym i to dopiero od 8 czerwca, ale - jak zastrzega urząd dzielnicy - chodzi jedynie o te tereny, z których aktywnie korzystają mieszkańcy.

Spółdzielnie i wspólnoty robią, co chcą

Urzędnicy zwracają uwagę także na to, że nie wszystkie trawniki należą do miasta. - Niektóre podlegają Zakładom Gospodarowania Nieruchomościami, a Zarząd Zieleni posiada w swoim zarządzaniu tylko część zieleni, w tym największe parki. Dla pozostałych terenów wydajemy rekomendacje - wyjaśnia Justyna Glusman.

Chodzi między innymi o osiedlowe skwery przy blokach, którymi zarządzają spółdzielnie i wspólnoty. Te są koszone bez żadnej kontroli. - Wydajemy apele o to, by zarządcy również kierowali się standardami, które wytycza Zarząd Zieleni. Prosimy, by ograniczyli koszenie. Ale to są podmioty prywatne. Nie mamy narzędzi prawnych, aby im czegoś zakazać - przyznaje Glusman.

I zaznacza, że miasto przygotuje kampanię edukacyjną, która ma dotrzeć do zarządów spółdzielni i wspólnot.

Żeby nie zaszkodzić zwierzętom

Barbara Żarska dodaje, że kosić można, ale "z głową". - Wysokość koszenia nie powinna być niższa niż 10 centymetrów. Jeśli jednak nie będziemy w ogóle kosić, to zaczną wyrastać nam krzewy – wyjaśnia.

Zwraca też uwagę, że kwitnąca trawa i kwiaty są potrzebne, nie tylko pszczołom. - Jest też olbrzymia grupa owadów, na przykład biegaczowate, które bytują przy ziemi. Te większe, na przykład żuki, żyją w naturalnych i półnaturalnych trawach. Wybierają leśne łąki, na obszarach wiejskich. Jeżeli będziemy kosić tak blisko ziemi, to będzie mniejsza różnorodność biologiczna także wśród owadów – wskazuje.

Dowodzi, że nieprawidłowy sposób koszenia może zaszkodzić żyjącym w trawie drobnym zwierzętom. - Kosić powinniśmy od środka i odpowiednio poszerzać ten okrąg, żebyśmy nie zrobili krzywdy zwierzętom. Chodzi zwłaszcza o parki. W ten sposób zwierzęta mają szansę uciec. Nie kosimy odwrotnie – zaczynając od brzegu, bo wtedy nie mają jak uciec przed kosiarką. Wysokość 10 centymetrów daje też możliwość przeżycia na przykład żabom – ocenia Żarska.

Czytaj także: