Demonstrował na placu Zamkowym. Zanieśli go do radiowozu. "Poszarpali mnie, zranili w rękę"

Zatrzymanie Zbigniewa Komosy
Kontrowersje wokół interwencji policji na placu Zamkowym
Źródło: TVN24
"Nowy Polski Ład = Trybunał Stanu" – z takim transparentem Zbigniew Komosa demonstrował w niedzielę na placu Zamkowym. - Nagle wyszło pięciu funkcjonariuszy, zapytali, dlaczego protestujemy. Gdy odmówiłem wylegitymowania, zanieśli mnie do radiowozu i zawieźli na komendę – opowiada. Dopiero tam zauważył, że na spodniach ma krew.

W niedzielę usiadł na schodach pod Kolumną Zygmunta, od strony Wisły. W ręku miał transparent o treści "Nowy Polski Ład = Trybunał Stanu". Jak twierdzi, na tych samych schodach od strony Krakowskiego Przedmieścia siedziało dwóch panów. - Obaj mocno upojeni alkoholem, pili piwo i głośno przeklinali – opisuje Zbigniew Komosa. Ale to nie oni wzbudzili zainteresowanie policjantów.

Manifestował pokojowo

Komosa demonstrował, jak podkreśla, pokojowo, w towarzystwie znajomego i niezależnego reportera dokumentującego antyrządowe protesty. Nagle pojawili się policjanci. - To była też rocznica "gazowania" przedsiębiorców. Dołączyłem więc do przedsiębiorców, których moim zdaniem Nowy Ład również negatywnie dotknie – tłumaczy swoją demonstrację.

Podjechały trzy radiowozy. - Wyszło pięciu funkcjonariuszy. Jeden z nich był dowódcą tego oddziału. Myślałem, że kierują się do tych panów, którzy zachowywali się dość wyzywająco i ze względu na swój stan upojenia nie kontrolowali już brzmienia głosu i emocji. Robili zamieszanie. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, policjanci podeszli do mnie – opowiada.

Jak opisuje, funkcjonariusze nie zwracali uwagi na mężczyzn, którzy pili alkohol trzy metry obok. - Pierwsze słowa, jakie usłyszałem, to: "chcemy ustalić, co tutaj państwo chcą wyrazić swoim protestem". Uważam, że w państwie demokratycznym policji nie powinno to interesować na tyle, żeby wylegitymować z tego powodu obywatela – twierdzi. I dodaje: - Mam zagwarantowane prawo do manifestowania swoich poglądów w spokoju, tym bardziej że sam w spokoju to robiłem. Nikogo nie zaczepiałem ani nic takiego. Te osoby pijące alkohol bardziej nadawały się do podjęcia interwencji niż ja.

Krew na spodniach

Dlatego odmówił podania swoich danych. - Mówiłem, że nie mają do tego podstaw. Powiedzieli, że nie muszę ich widzieć, ale muszę się wylegitymować. Powiedziałem, że nie zgadzam się i doszło do słownej przepychanki między nami. Wiedziałem, że to do niczego nie doprowadzi i powiedziałem, że kończę tę rozmowę. Na co policjanci podjęli interwencję siłową, zapytali się, czy pójdę do radiowozu i gdy nie kontynuowałem rozmowy, zanieśli mnie do radiowozu i tam skuli. Poszarpali mnie, zranili w rękę – opisuje mężczyzna.

Krew zobaczył już przed komisariatem na Zakroczymskiej. – Była na spodniach, miałem rozwalony wierzch dłoni. Musieli mnie szarpać, ale nie zanotowałem momentu, kiedy to się stało. Adrenalina robi swoje – relacjonuje.

Na komendzie spędził około dwóch godzin. Tam też usłyszał zarzuty. - Siedziałem w celi przejściowej na podłodze – mówi.

Jak policjanci ustalili jego dane osobowe? - Dzięki temu, że wylegitymowali dwie osoby, które ze mną były, to po nazwisku znaleźli profil jednej z nich na Facebooku, gdzie robiła relację na żywo i wymieniała moje nazwisko. Po tym znaleźli moje dane, bo ja od momentu wsadzenia mnie do radiowozu nie zamieniłem z nimi żadnego słowa – przyznaje.

Nasz rozmówca opowiada, że policjanci początkowo proponowali, że zawiozą go do szpitala. - Ale po ustaleniu danych rozkuli mnie i powiedzieli, żebym pojechał sobie sam. Ręka mi krwawiła, może nie byłą to rozległa rana, ale nikt nie opatrzył mnie na miejscu – podsumowuje.

Odmówił podania danych

O zatrzymanie i powód interwencji zapytaliśmy rzecznika śródmiejskiej policji Roberta Szumiatę.

- Interwencja została podjęta z uwagi na fakt, że pan brał udział w spontanicznym, nielegalnym i niezarejestrowanym zgromadzeniu. Natomiast zatrzymanie było tylko i wyłącznie dlatego, że mężczyzna odmówił podania danych. Nie chciał dobrowolnie przejść do radiowozu, więc został tam przeniesiony, następnie przewieziony na komisariat przy ulicy Zakroczymskiej. Tam odmówił padania danych i policjanci ustalili je we własnym zakresie. Następnie mężczyzna został zwolniony – tłumaczy Robert Szumiata.

Dodaje, że sporządzona została notatka do wniosku o ukaranie. - Chodzi o artykuł 116 paragraf 1a Kodeksu wykroczeń i artykuł 65 paragraf 2 Kodeksu wykroczeń, czyli o odmowę podania danych – podaje policjant.

Dlaczego mężczyźnie nie udzielono pomocy? - Gdyby mu coś dolegało, to z pewnością policjanci wezwaliby karetkę albo udzielili pierwszej pomocy, a nawet sami zawieźli do szpitala. Zawsze tak robimy. Nie było powodu, dla którego w tym przypadku miałoby być inaczej. Może zgłosił to dopiero po tym, jak został zwolniony? Dopóki jest w dyspozycji policjantów i coś takiego zgłasza, to faktycznie policjanci mają obowiązek udzielić mu pomocy – zapewnia rzecznik śródmiejskiej policji.

Czytaj także: