- Lokal dzisiaj już nie będzie otwarty. Decyzja ta podyktowana jest dążeniem do uniknięcia dalszej eskalacji konfliktu i uniknięcia kolejnych nieuzasadnionych, zdaniem spółki, działań podejmowanych przez osoby publiczne i organy ścigania, a także chęcią uniknięcia kolejnych artykułów prasowych, negatywnie wpływających na wizerunek samej spółki - przekazał mec. Marcin Biszkowiecki, pełnomocnik sieci klubów.
- Spółka nigdy nie chciała i nie chce być przedmiotem walki politycznej, prowadzi swoją działalność w sposób zgodny z prawem polskim i chce się skupić tylko i wyłącznie na takiej formie aktywności - dodał.
Oświadczenie przedstawiciela sieci klubów
Warszawski lokal wzbudził kontrowersje
Właściciele sieci działających w polskich miastach klubów zapowiedzieli, że zamykają warszawski lokal, ponieważ sprowadził na nich kłopoty.
- Twierdzą, że są pod ogromna presją instytucji społecznych, religijnych i państwowych - relacjonował Mariusz Sidorkiewicz, reporter TVN 24. - Jak mówią, po tym jak otworzyli klub na Krakowskim Przedmieściu, zaczęły się tarapaty, a więc medialne doniesienia o oszustwach, jakich mają się dopuszczać na klientach, a także działania policji na pograniczu nękania pracowników i klientów klubu – podał reporter.
I przypomniał, że otwarcie klubu przy Trakcie Królewskim spotkało się z protestami organizacji religijnych, kombatanckich oraz radnych.
– Przedstawiciele klubu mówią, że z jednej strony ulegają presji społecznej, z drugiej strony chcą pokazać, że ich kluby ze striptizem działają legalnie, nie chcą robić nikomu przeciw, że szanują uczucia tych, którzy nie akceptują funkcjonowania takich klubów. Dlatego w miejscu, gdzie lokalna społeczność sobie tego nie życzy, po prostu klub zamykają – przekazał Sidorkiewicz.
Śledztwa w prokuraturze
Sieć klubów nie ma w ostatnim czasie dobrej prasy. Według doniesień prasowych, klienci klubu wychodzą ze słonymi rachunkami, a jeden z nich miał zapłacić prawie milion złotych.
- Zła sława zaowocowała wieloma prokuratorskimi postępowaniami, w Poznaniu doszło nawet do zatrzymania pięciu pracowników klubu: trzech dziewczyn tańczących przy rurze i dwóch menadżerek. Ostatecznie cała piątka usłyszała zarzut oszustwa, ale sąd zwolnił kobiety do domu, uznając, że prokuratorzy nie mają dostatecznych dowodów na to, że klienci klubu są oszukiwani. Linia obrony sieci klubów sprowadza się do tego, że klienci przychodzą tam dobrowolnie i świadomie podejmują decyzję o zakupie drogich alkoholi, świadomie zabawiają się z dziewczętami, a protestują tylko dlatego, że żal im wydanych pieniędzy - podsumował Dariusz Sidorkiewicz.
Czytaj także: Prokuratura Generalna nie połączy śledztw w sprawie klubów go-go.
Warszawiacy o klubie go go
b/mz