Twórcy "Klubu Polski" anektują znaczną część parteru widowni Teatru Dramatycznego, pozostawiając publiczności ostatnie rzędy oraz miejsca na balkonach. Przestrzeń, w której poruszają się aktorzy, jest tym samym wielka: począwszy od jasno oświetlonego fragmentu sceny na styku z publicznością, przez coraz głębiej położone części, aż do pogrążonych w mroku tyłów.
Romantyczne zbiorowisko
Na autorski scenariusz przedstawienia pary reżyser Miśkiewicz - dramaturg Sajewska składają się przeróżne romantyczne teksty. Obok pamiętnika powstańca listopadowego Leona Szypowskiego słyszymy Wielką Improwizację z III części "Dziadów" Mickiewicza.
Obok wielkich nazwisk Wielkiej Emigracji, jak Mickiewicz (Mariusz Benoit), Słowacki (Marcin Kowalczyk) czy Towiański (Krzysztof Dracz), poznajemy rzeszę pomniejszych poetów, mistyków, wieszczów: Adama Celińskiego (Marcin Bosak), Bogdana Jańskiego (Paweł Tomaszewski), Makrynę Mieczysławską (Stanisława Celińska), Leona Szypowskiego (Jerzy Trela).
To polskie romantyczne zbiorowisko na obczyźnie tworzy interesującą wspólnotę - sprawy prozaiczne, codzienne mieszają się ze świeżą polistopadową martyrologią, nuda, apatia człowieka nowoczesnego z twórczym porywem.
Romantycy na opak
W pamięć szczególnie zapadają dwie świetne postaci. Stanisława Celińska wciela się w rolę rzekomej matki Makryny Mieczysławskiej. Ta autentyczna postać oszukała emigrantów w Paryżu oraz samego papieża, opowiadając zmyśloną historię swojego męczeństwa za wiarę.
Jerzy Trela gra starego wiarusa, emigranta Leona Szypowskiego, któremu żona nieustannie przyprawia rogi, a on bardziej dba o jej reputację, niż ona sama. Trela tą rolą igra ze swoimi wcześniejszymi wcieleniami "romantycznymi". Ciekawie wypada również epizod młodego Pawła Tomaszewskiego w roli współpracownika Mickiewicza Bogdana Jańskiego - błądzącego po pijanemu po ciemnych zaułkach i lupanarach Paryża, i marzącego o doniosłych czynach. Te wszystkie postaci to trochę romantycy na opak, którzy odciążają polską mitologię.
Negatywne dziedzictwo romantyzmu
Romantyzm w wydaniu polskim to z jednej strony epoka kształtowania się nowoczesnego Polaka - indywidualisty, a z drugiej rodzący się mit negatywny - Polaka mobilizującego się przeciw wrogom, szukającego spisków, działającego na granicy urojeń.
Ten negatywny mit został wyeksponowany podczas przedstawienia, w trakcie emisji pamiętnego wystąpienia Wiesława Gomułki z 1968 roku, tuż po wydarzeniach marca. Mowa w nim o Mickiewiczu, który miał zostać wykorzystany przez siły reakcji (słynne "Dziady" Dejmka w Teatrze Narodowym z 1968 roku), o Żydach, na których pada oskarżenie o podburzanie młodych ludzi i wywoływanie zamieszek.
Przemówienie odsłuchiwane w kontekście przedstawienia uświadamia drugie dno dziedzictwa romantycznego - dno paranoiczne, destrukcyjne, obsesyjne. Teatr podczas spektaklu "Klub Polski" wydaje się być laboratorium, w którym z cienia można wyciągnąć te osobliwości polskiej kultury, by je zracjonalizować, ośmieszyć, zrozumieć. Dzięki temu narodowe upiory już tak nie dręczą.
Nie spodziewajcie się w spektaklu jasnej chronologii wydarzeń. To raczej czterogodzinny zbiór luźno zestawionych teatralnych opowieści o Polakach na emigracji, romantykach, natchnionych i trochę czasem "obłąkanych".
Marek Władyka
Źródło zdjęcia głównego: | "Lidove Noviny", PAP