Najwięcej wątpliwości w pomyśle PiS budzi nowa 50-osobowa rada. Teoretycznie ma być radą "Warszawy", choć sama Warszawa będzie miała w niej… mniejszość. Radni będą bowiem wybierani w jednomandatowych okręgach wyborczych. Co oznacza, że obecnej stolicy przypadnie zaledwie 18 przedstawicieli. Pozostałe 32 miejsca trafią do gmin ościennych (po jednym przedstawicielu z każdej).
Zdaniem opozycji takie rozwiązanie może zniszczyć finanse Warszawy i negatywnie wpłynąć na stołeczne inwestycje. O takich sprawach jak metro, nowa szkoła na Kabatach czy tramwaj na Gocław decydowaliby w większości radni spoza Warszawy. Niejednokrotnie przyjeżdżający tu jedynie na miejskie sesje ("nie rzadziej niż raz na kwartał" - jak nakazuje projektu ustawy).
Niejasne kompetencje
PiS wprawdzie broni się, że "duża" rada Warszawy ma zajmować się sprawami ponadlokalnymi (jak np. transport). W nowym układzie sił wzmocnione zostaną dzielnice i to ich rady mają przygotowywać załączniki budżetowe, wchodzące potem w skład budżetu miasta stołecznego Warszawy. Szkopuł w tym, że realne głosowanie nad budżetem (może lepiej: realny podział pieniędzy) i tak odbywać się będą będzie w "dużej" radzie Warszawy (jak wynika z art. 29 projektu ustawy).
Czy wobec tego – podwarszawskie gminy będą mogły zmobilizować siły i storpedować warszawskie inwestycje? Takiej sytuacji zapobiec ma zasada podwójnej większości. Oznacza, że aby dana uchwała mogła zostać przegłosowana, będzie musiała zyskać poparcie większości radnych, którzy dodatkowo będą musieli reprezentować większość ludności zamieszkałej na obszarze całej metropolii. Zatem głos każdego radnego będzie miał nieco inną wagę.
Warto też zwrócić uwagę na rażące dysproporcje w liczbie mieszkańców, których reprezentuje jeden radny. Liczący ponad 200 tys. mieszkańców Mokotów i niespełna 10-tysięczna Wiązowna będą mieli po jednym przedstawicielu w radzie.
W całej dyskusji często zapomina się jednak o tym, że obok "dużej" rady Warszawy cały czas działać ma oddzielna rada gminy Warszawa składająca się z 31 osób. Będzie mogła tworzyć, łączyć, dzielić i likwidować dzielnice a także tworzyć statut gminy Warszawa. O innych jej kompetencjach w projekcie ustawy PiS nie ma jednak szczegółowych informacji.
Dożynanie ruchów miejskich
Jednomandatowy system wybierania przedstawicieli do "dużej" rady znacznie wpłynie na układ sił, ograniczając go – zwłaszcza w Warszawie – do dwóch partii: PiS i PO. – To rozwiązanie zabija różnorodność. Nagradza dużych graczy i jest dla nich wygodne – ocenia surowo Paulina Piechna-Więckiewicz (Inicjatywa Polska), wieloletnia miejska radna.
Pozycja ruchów miejskich na poziomie aglomeracji będzie praktycznie żadna. W porównaniu do dużych partii politycznych mają mniejsze możliwości finansowe i słabszą promocję w mediach tradycyjnych, co ma kluczowe znaczenie w kampaniach wyborczych.
Efekt? Duża część wyborców (zwłaszcza z lewicy) będzie pozbawiona swojej reprezentacji. – Ich faktyczni przedstawiciele i tak się do rady nie dostaną, w związku z czym mieszkańcy będą zmuszeni głosować na mniejsze zło. To nie jest dobre rozwiązanie – dodaje Piechna-Więckiewicz.
W podobnym tonie projekt komentowali we wtorek działacze MJN. – Grozi nam całkowite upartyjnienie samorządów, tymczasem zmiany powinny iść w zupełnie przeciwną stronę – podkreślali.
Skomplikowane wybory
Piechna-Więckiewicz zwraca też uwagę na inną rzecz. – Często narzekamy, że radnych w Warszawie jest za dużo, a nasz system zbyt skomplikowany dla wielu wyborców. Zmiany proponowane przez PiS wprowadzają jeszcze więcej radnych, a sposób ich wybierania jeszcze bardziej komplikują – punktuje radna.
Jeśli projekt Prawa i Sprawiedliwości wejdzie w życie, warszawiacy otrzymają w następnych wyborach pięć kart do głosowania. Będą wybierać przedstawicieli do rady dzielnicy (na najniższym szczeblu), rady gminy Warszawa, rady miasta stołecznego Warszawy i na końcu – prezydenta.
Ten ostatni będzie sprawował nie tylko funkcję prezydenta wielkiej aglomeracji, ale jednocześnie burmistrza gminy Warszawa. W jednej osobie sprawować będzie więc dwa urzędy.
Wybierany będzie w wyborach powszechnych przez wszystkich mieszkańców miasta stołecznego Warszawy (a więc również przez tych, którzy dziś mieszkają w Grodzisku, Otwocku czy Raszynie). I to znów pojawia się pytanie – dlaczego mieszkańcy dalekich gmin mają wybierać burmistrza Warszawy?
Odbić Warszawę? "To mit"
O planowanych przez PiS zmianach w okręgach wyborczych mówi się od kilku tygodni. Zabieg miałby pomóc im przejąć władzę w stolicy. Politycy partii rządzącej zdecydowanie odcinają się od takiej argumentacji. Przekonują, że proponowane zmiany nie mają na celu politycznego odbicia Warszawy, co sugeruje z kolei opozycja.
- To mit. Proszę zobaczyć wynik ostatnich wyborów parlamentarnych. Wyniki w Warszawie i okręgach podwarszawskich tak bardzo nie różnią się od siebie. To są różnice poparcia dla partii w granicach 1 procenta. Nie ma co się tutaj doszukiwać jakiegoś przebiegłego planu – tłumaczył we wtorek PAP poseł Jacek Sasin.
Różnice między PO a PiS w wielu gminach faktycznie nie są duże. Przy jednomandatowych okręgach wyborczych nawet drobne różnice są jednak istotne, bo zwycięzca bierze wszystko.
Gdybyśmy mieli wybierać skład nowej "dużej" rady Warszawy na podstawie wyników z ostatnich wyborów parlamentarnych – zdecydowaną większość zgarnąłby PiS. Jak widzimy na mapie, partia rządząca zwyciężyła w niemal wszystkich ościennych gminach (które teraz chce przyłączyć do Warszawy). Wyłamało się jedynie Legionowo i Podkowa Leśna, której stan w całej układance jest niejasny. PiS w ogóle nie umieściło jej w nowej ustawie. Celowo czy przez niedopatrzenie? Nie wiadomo.
Warto jednak zwrócić uwagę, że politycy PiS reprezentowaliby nie tylko wianuszek. Zgarnęliby mandaty także z kilku warszawskich dzielnic (m.in. Targówek, Wawer czy Praga Północ). Pewną poprawkę należy wziąć też na fakt, że w wyborach samorządowych mieszkańcy często głosują inaczej niż w parlamentarnych. Na spore poparcie mogą zawsze liczyć lokalne komitety.
Transport i nowe dowody
Wśród podnoszonych przez PiS argumentów "za" wprowadzeniem nowej metropolii jest poprawa transportu. Na terenie całej nowej Warszawy miałaby obowiązywać pierwsza strefa.
Obecne władze stolicysą sceptyczne. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz otwarcie powiedziała w poniedziałek, że pomysł Jacka Sasina to "cwaniacki plan przejęcia stolicy". Jej zastępca we wtorek – już nieco spokojniejszym tonem wskazywał inne wady.
- Jest taka obawa, że w roku 2019 obudzimy się z ręką w nocniku. Z niedziałającym transportem, z kompletnie leżącymi planami zagospodarowania przestrzennego, z koniecznością wymiany 600 tys. dowodów osobistych, z koniecznością ponoszenia nowych nakładów na rzeczy, które już dziś funkcjonują – wyliczał wiceprezydent Michał Olszewski.
Podnoszony przez PiS problem z komunikacją w podwarszawskich gminach również znika. Dzięki SKM i KM mieszkańcy Legionowa czy Pruszkowa mogą niekiedy szybciej dojechać do centrum Warszawy niż ci z Białołęki czy Wawra. Do strefy wspólnego biletu dołączają kolejne gminy.
PiS zapewnia konsultacje
Prawo i Sprawiedliwość wniosło swój projekt tzw. ścieżką poselską, która nie wymaga przeprowadzania konsultacji. Wystarczy zaledwie kilka tygodni, aby mógł realnie wejść w życie. We wtorek Sasin zapewnił jednak PAP, że "procedowanie będzie trwało". - Będzie potrzeba konsultacji, rozmowy, również z samorządowcami tworzącymi miasto stołeczne Warszawa. Mamy trochę czasu, bo wybory samorządowe odbędą się za prawie dwa lata - podkreślił poseł PiS.
PiS planuje poszerzyć Warszawę
kw/mś