Zeznawał syn zamordowanego byłego premiera: po zabójstwie dokumentów nie było

Zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów
Śledztwo ws. zabójstwa Jaroszewiczów
Źródło: TVN24
Ojciec chciał uzupełnić o dodatkowe informacje i bardzo poszerzyć swoją książkę "Przerywam milczenie" - zeznał w środę w procesie dotyczącym zabójstwa byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza jego młodszy syn Jan. Dodał, że po zabójstwie zapisków ojca już nie było.

Syn zamordowanego potwierdził, że w związku z pracą nad drugim wydaniem książki "Przerywam milczenie" było dużo dokumentów, zapisków i rękopisów. - Wszystkie znajdowały się w gabinecie u taty - powiedział. Jak dodał, "później tych dokumentów nie było".

- Jedyne, co zostało z rękopisów, to rękopis pierwszej książki, który był schowany w piwnicy, w pudełku. Potem został przekazany prokuraturze - zeznał. Sprawcy zabójstwa nie weszli do piwnicy domu Jaroszewiczów.

Podczas pierwszej tegorocznej rozprawy w toczącym się przed stołecznym sądem okręgowym procesie trójki oskarżonych o zamordowanie w 1992 roku małżeństwa Jaroszewiczów składanie zeznań kontynuował w środę młodszy syn byłego premiera Jan Jaroszewicz.

"Ojciec nie lubił generała Jaruzelskiego"

Wcześniej, na kilku terminach rozpraw, zeznania składał starszy z synów Piotra Jaroszewicza - Andrzej. W swoich zeznaniach sugerował m.in., że w tej sprawie być może nie doszło do napadu rabunkowego, ale mogło to być upozorowanie takiego przestępstwa w celu wyniesienia ważnych dokumentów, które posiadał były premier.

- Widziałem, że pracował nad książką, był to rękopis. Po zabójstwie tego rękopisu nie było – mówił w grudniu zeszłego roku przed sądem Andrzej Jaroszewicz. Dodawał, że jego ojciec mógł narazić się gen. Czesławowi Kiszczakowi i gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu.

- Ojciec nie lubił generała Jaruzelskiego, to mogę powiedzieć. Co do Kiszczaka, to nie wiem - powiedział zaś w środę drugi z synów zamordowanego premiera pytany przez sąd.

Sędzia Anna Wierciszewska-Chojnowska zapytała natomiast, dlaczego Piotr Jaroszewicz "w ogóle chciał wydać drugie, poprawione wydanie, skoro pierwsze wyszło w 1991 roku?". - Chciał je uzupełnić o dodatkowe informacje i bardzo poszerzyć tę książkę, ale ja nie brałem udziału w rozmowach dotyczących szczegółów i trudno mi cokolwiek powiedzieć - odpowiedział młodszy syn byłego premiera. Dodał, że być może jakąś wiedzę miał dziennikarz, z którym Piotr Jaroszewicz współpracował przy pisaniu pierwszego wydania.

Pierwsze wydanie "Przerywam milczenie" ukazało się w 1991 roku jako wywiad-rzeka przeprowadzony przez zmarłego przed kilku laty Bohdana Rolińskiego - w PRL m.in. dziennikarza "Trybuny Ludu" i redaktora naczelnego "Życia Warszawy".

Oskarżeni członkowie "gangu karateków"

Proces w sprawie zabójstwa Piotra Jaroszewicza i jego żony toczy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie od sierpnia 2020 roku. Sąd ten stara się wyjaśnić jedną z najgłośniejszych zbrodni lat 90., do której doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku.

Według obecnego aktu oskarżenia sprawcami zbrodni byli trzej członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych. Rabunkowy charakter miała mieć też - zdaniem śledczych - zbrodnia popełniona na Jaroszewiczach.

Prokuratura oskarża Roberta S. o uduszenie Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelenie jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz, a Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zabójstwie b. premiera. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 roku w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.

Według prokuratury w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska-Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Mężczyźni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - pięć tysięcy marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.

Jak wskazuje prokuratura, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już wczesnym rankiem, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił. Po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i miał ją zastrzelić.

Czytaj także: