Przeciwnicy ograniczeń wprowadzonych przez rząd w związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa protestowali w sobotę w Warszawie. Wielu uczestników manifestacji nie zakrywało ust i nosów, nie zachowywali też dystansu społecznego.
Ministerstwo Zdrowia podało w sobotę informację o 5300 nowych zakażeniach koronawirusem. To najwyższy dzienny bilans od początku epidemii. Cała Polska już oficjalnie objęta jest żółtą strefą. Mieszkańcy, nawet na ulicach, muszą nosić maseczki. Tymczasem w sobotę w Warszawie zorganizowano manifestację, na którą przyszły osoby negujące pandemię lub tylko przeciwstawiające się związanymi z nią obostrzeniom.
Tak zwani antycovidowcy zebrali się o godzinie 12 na placu Zamkowym. Zabrali ze sobą transparenty, na których wypisane były hasła: "Zakończyć plandemię", "Game over", "PiS-owska zaraza". Manifestacja odbyła się pod hasłem "Marszu Wolności", którą zapowiadał plakat z grafiką pokazującą przerwaną maseczkę ochronną.
- Uczestnicy protestu w większości nie mają maseczek, nie zachowują też zalecanego dystansu społecznego - relacjonował Tomasz Zieliński z tvnwarszawa.pl, który był na miejscu.
Rafał Rutkowski z wydziału prasowego Komendy Stołecznej Policji przekazał, że funkcjonariusze wylegitymowali kilkadziesiąt osób. Chodziło o brak maseczek. - Ponadto policjanci są wyposażeni w kamery, co pomoże w późniejszym ukaraniu osób łamiących przepisy - powiedział nam Rutkowski.
"Nie damy się zastraszyć"
W pobliżu manifestujących przeciwników obostrzeń przejeżdżał policyjny samochód. Z głośników emitowano informacje o obowiązującym od soboty w całym kraju nakazie zakrywania ust i nosa.
- Nie damy się zastraszyć. Jesteśmy wolnymi ludźmi – mówiła jedna z liderek protestu Justyna Socha. - Wyłącz telewizor. Włącz myślenie – apelowała do uczestników wiecu. Twierdziła, że nie ma naukowych dowodów na istnienie pandemii.
Poseł Konfederacji Grzegorz Braun przemawiając do uczestników protestu ocenił, że - jego zdaniem - reżim sanitarny został wprowadzony przez rząd bezprawnie. Dowodził, że nie można zgodnie z prawem uznać wszystkich Polaków za osoby chore lub nosicieli choroby i ograniczać ich wolności.
- To jest wojna – oznajmił Braun. Wyjaśnił, że jeżeli teraz społeczeństwo zgodzi się na ograniczenie wolności, np. poprzez nakaz zakrywania ust i nosa, to w przyszłości rządzący pozbawią je innych, dużo ważniejszych praw.
Premier apeluje
Premier Mateusz Morawiecki na konferencji prasowej był pytany o protesty osób, które nie wierzą w pandemię i sprzeciwiają się wprowadzanym obostrzeniom, a także o to, co by powiedział takim osobom i czy nie ma poczucia, że jest współodpowiedzialny za to, że takie ruchy w ogóle powstały.
Stwierdził, że osób, które nie wierzą w pandemię, jest bardzo niewiele. - Są wśród tych osób takie, które chcą ograniczyć pewne obostrzenia, chcą zmniejszyć restrykcyjność, nie podoba im się to, że trzeba w miejscach publicznych, czy w środkach komunikacji publicznej, czy w sklepach, czy w placówkach handlowych, nosić maseczkę. Nie podoba im się konieczność dezynfekcji. Ja bym w tym przypadku apelował do wszystkich, aby słuchali lekarzy. Słuchali tych wszystkich, którzy są specjalistami - powiedział.
- Komuś może się wydawać, że może jeździć pod prąd jakąś ulicą - jednak to stwarza zagrożenie dla innych i to jest ryzyko, którego nie powinniśmy podejmować. Dlatego ograniczamy pewną wolność i dowolność podejmowania decyzji niektórych obywateli - wbrew ich poglądom - właśnie dlatego, żeby ograniczyć zakres i rozprzestrzenianie się całej epidemii - podkreślił Morawiecki.
Źródło: tvnwarszawa.pl, PAP