Niespełna 20 metrów kwadratowych, trzy fotele, na ścianie ogromny dyplom - z doskonalenia rzemiosła. Stare radio. Mały telewizor. Na parapecie kilka gazet. Figurki, kwiaty. Miło. Na imię ma Jan, choć klienci mówią do niego Janusz. Bo tak nazywa się męski zakład fryzjerski, który prowadzi. W zawodzie od sześćdziesięciu lat, na Muranowie od czterdziestu.
Pytam, czy jest najstarszym fryzjerem w Warszawie. Odpowiada, że jest jeszcze Heniek na Karmelickiej. Ale chyba młodszy. - Inni się powykańczali, bo w naszej profesji to kręgosłup siada i nogi - tłumaczy. Ale na emeryturę się nie wybiera, pracy też nie zamierza zmieniać. Ale gdyby się rozmyślił, tak wyglądałoby jego CV.
Dane osobowe:
Imię i nazwisko: Jan Laskowski. "Ale nikt tak do mnie nie mówi".
Wiek: 80 lat. "Skończone w maju".
Zawód: "Fryzjer, od sześćdziesięciu lat".
Numer telefonu: Nie mam. "Zapisów telefonicznych nie prowadzę. Bo jakie by były awantury. Pan przyjdzie, ostrzyże się i dziękuję". Dlatego przed drzwiami Janusza już od dziewiątej ustawia się kolejka.
Kondycja
Wzrok: "O Boże kochany! Mam zaćmę, ale każdy włos na głowie widzę. I to oddzielnie".
Nogi: żylaki. "Dwa lata temu leżałem na stole operacyjnym. Półtorej godziny. A teraz? Nogi mam jak celebrytka".
Słuch: "Słyszę, bo mam aparat".
Doświadczenie zawodowe:
"Staż u wujka. Jakoś w 1955 roku". Chciał być mechanikiem, ale żeby dostać się na warsztaty samochodowe, na podzamczu, musiał wypełnić dokumenty. Akurat długopis mu się wypisał i poszedł do wujka - fryzjera. I stwierdził: co się będę brudził, też będę strzygł.
Miał 16 lat. - Poszedłem tam jako uczeń. To wie pani: oczyść kogoś ładnie, coś ci wpadnie. Dwa razy chciałem uciec, bo sobota, koleżanki i koledzy zbierali się na prywatki. A kiedyś w sobotę pracowało się dłużej, nie tak jak teraz. Ale wujek skarżył mamie. I musiałem wracać.
Po roku stanął już do fotela. Później przyszło wojsko. Ale i tam był fryzjerem. Bo przecież każdy żołnierz musiał być ostrzyżony. I później kilkanaście lat na Mariensztacie, też w zawodzie. - Kiedyś na fotelach można było się garbu dorobić. Bo nie były regulowane. Pamiętam, jak na Mariensztacie przychodził do mnie jeden ze starszych pracowników i kopał mnie w pewną część ciała. Ja robiłem później tak samo swoim uczniom. Zawodu nauczyłem też swoją córkę. 15 lat pracowaliśmy razem. Zabierała mi klientów! Ale barki jej poszły i wróciła do swojego zawodu. Jest pielęgniarką.
Później była jeszcze podróż do Szwecji. Ale i tam strzygł. Głównie w akademikach. I wreszcie wrócił. Zaczął "karierę" na Muranowie. Na Nowolipkach. Był 1977 rok.
Odbyte szkolenia
U wujka oraz kurs doskonalenia rzemiosła. Do dziś w zakładzie wisi oprawiony dyplom. Data: 1960 rok. - Jak jakiś nowy klient przyjdzie, niech wie, z kim ma do czynienia - mówi.
Wyróżnienia
Mistrzostwa Polski w Opolu - brał udział. Konkurencja: strzyżenie do puszystej, modelowanie puszystej, strzyżenie do klasycznej, modelowanie do klasycznej.
Dostał wyróżnienie.
Umiejętności
Po pierwsze: nerwy jak ze stali. - Trzeba mieć stalowe, jak Boga kocham. Bo są klienci mili, ale są też złośliwi. Przykład? Wchodzi klient. Uśmiecham się, a on na to: co pan taki zadowolony? - A co pan się pokłócił z żoną? - odpowiada takiemu Janusz. - A skąd pan wie? - dziwi się klient. - Ale mu trafiłem! - mówi zadowolony.
Po drugie: fantazja. - Bo to nie wystarczy po prostu ostrzyc. Jak pani sobie kupi pantofelki, a nie będą pasowały, to pani nie będzie ich nosić. A głowy przecież nie można odkręcić.
Po trzecie: fryzjerskie savoir-vivre. - Fryzjer nie może zacząć rozmowy pierwszy. Bo trzeba być zaangażowanym w to, co się robi, a tak to się człowiek rozprasza. Trzeba się skupić na tym, co się robi.
Ale jak trzeba, potrafi być "spowiednikiem". - Bo ludzie czasem przychodzą się tu pożalić. I trzeba tego człowieka wysłuchać.
Po czwarte: trzeba umieć "zoperować" każdą głowę. - To jest rzeźba, trzeba zrobić coś z tych włosów zarośniętych, z tych kołtunów. Kiedyś nie było maszynek elektrycznych. Mieliśmy tylko nożyczki i grzebień, jak w herbie fryzjerskim. Nożyczek to wciąż mam tyle, że o Chryste! Jedne mają ponad 50 lat. Za wszystkie pieniądze nie sprzedam. Później pojawiły się inne sprzęty, w tym suszarki do włosów. Ale i tak trzeba było godzinę stać nad klientem. A teraz? Suszarka 1500 wat, to głowę może urwać.
Po piąte: bywa barberem. Jak trzeba, to ogoli. Dostał kiedyś od znajomego pas z wielbłąda z brzytwą. Brzytwę co prawda mu ukradli, ale kupił nową. Klientela korzysta, jest zadowolona.
Cechy charakteru
Pracoholizm.
Choć na witrynie czytam, że strzyże tylko mężczyzn, to na fotelu można zobaczyć też kobiety. Pracuje sześć dni w tygodniu od sześćdziesięciu lat. Od poniedziałku do piątku 10 godzin dziennie. I jeszcze w soboty do 14.
Wciąż żywa jest pamięć o czasach minionych. Więc wie, czym były fryzury "na żelazko". Włosy kręciliśmy szczypcami, które nazywano "żelazkami". Szczypce wkładano do rozżarzonych węgli albo umieszczono nad płomieniami, aby nabrały ciepła. A później kręcono nimi włosy.
Talent.
Fasonik zrobi, jak mało kto. Wie, jak noszą się starsi i młodsi. Klientela w salonie różnorodna. I wraca. Niektórzy korzystają z usług Janusza od kilkudziesięciu lat.
- Czasem klient siądzie. Pytam: jak pana ostrzyc? Odpowiada: a jak pan uważa. Jak Boga kocham, jak ja mam to zacząć. Jestem tak przejęty. Później pytam: i jak? Odpowiada: lepiej wyszło, niż myślałam. A później jadę tramwajem albo w autobusie i widzę fajnie ostrzyżonego mężczyznę. Odwraca się i patrzę: to przecież mój klient!
**
- Myśli pan o emeryturze? - pytam.
- Nie. Ja jestem potrzebny ludziom. A co będę robił w domu? Czekał na łokciach na parapecie, aż listonosz przyniesie rentę?
***
Najstarszy fryzjer świata, Anthony Mancinelli, zmarł w wieku 108 lat, po 96 latach strzyżenia włosów. W ubiegłym roku został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa jako najstarszy praktykujący fryzjer na świecie. Nigdy nie przeszedł na emeryturę i do ostatnich dni twierdził, że wciąż odnajduje pasję w swojej pracy.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl