Dziesiątki radiowozów, setki policjantów, psy, a nawet wóz strażacki – tak obchodzona była kolejna miesięcznica smoleńska w centrum Warszawy. Ulice wyłączone z ruchu, autobusy na objazdach, na chodnikach zdezorientowani piesi. Opozycja pyta o sens, a dziennikarze o koszty działań polityków Prawa i Sprawiedliwości. Materiał programu "Polska i Świat".
10 stycznia, centrum Warszawy. Policjanci na każdym kroku, dziesiątki radiowozów i wóz strażacki. - Obecność tego samochodu jest związana z zabezpieczeniem obchodów. I na prośbę SOP-u straż pożarna jest zobowiązana do zabezpieczenia, czyli do spełnienia prośby Służby Ochrony Państwa co do uczestnictwa w takich działaniach – tłumaczy oficer prasowy komendanta miejskiego Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie mł. bryg. Artur Laudy.
Jeden ze strażaków pytany, po co na miejscu pracuje wóz strażacki z długą drabiną - skoro w pobliżu nie ma wysokich budynków – stwierdza, że "można jej użyć do mniejszych". I tak się stało - drabina poszła w górę, razem z funkcjonariuszami. Ci zatrzymali się na wysokości mieszkania, w którym znajdowały się osoby z Lotnej Brygady Opozycji. Na upamiętniających ofiary katastrofy smoleńskiej tzw. miesięcznicach wielokrotnie dochodziło do incydentów z udziałem aktywistów z tej grupy. Jednak tym razem - jak twierdzą - nie zamierzali nawet stawiać się w okolicy pomnika smoleńskiego, bo nieobecny był tam Jarosław Kaczyński.
- Jesteśmy tutaj dla państwa bezpieczeństwa – przekonuje jeden z funkcjonariuszy na nagraniu zarejestrowanym przez aktywistów. - Dostaliśmy informację od policji z prośbą o udostępnienie im sprzętu, czyli drabiny mechanicznej i przetransportowanie policjantów czy służb, które należały do policji do okna drugiego piętra, gdzie znajdowały się inne osoby w celu przeprowadzenia rozmowy – tłumaczy mł. bryg. Artur Laudy.
Zapytany, czy policjanci nie mogli wejść po schodach, odpowiada: - Tego nie wiem. Te działania prowadzi policja i policja podejmuje decyzję dotyczącą tego, którędy chcą wchodzić, jak rozmawiać.
Pytania o zabezpieczenie miesięcznicy smoleńskiej TVN24 przesłała komendzie stołecznej w poniedziałek. Odpowiedzi brak.
Komunikacyjny chaos
Wzmożona obecność policjantów to nie jedyny stały element dziesiątego dnia każdego miesiąca. - Ulice dookoła placu Piłsudskiego zamykane są operacyjnie przez policję, czyli nie jesteśmy wcześniej o tym informowani – wskazuje rzecznik Zarządu Transportu Miejskiego w Warszawie Tomasz Kunert.
Kierowcy 12 linii komunikacji miejskiej muszą więc nagle zjechać z trasy. - Chciałbym wysiąść w pewnym momencie, najlepiej od razu, ponieważ pan mnie nawet nie poinformował, gdzie jedziemy – skarży się jeden z mieszkańców. - Ja tak jadę kompletnie bez sensu. Pan nawet nie poczekał, aż wysiądę. Bardzo się cieszę, że znowu musimy cierpieć przez jedną osobę – dodaje ironicznie.
Zmiana tras kosztuje miasto 2,5 tysiąca złotych. Straty czasu warszawiaków nie da się policzyć. Od prawie trzynastu lat co miesiąc o katastrofie pod Smoleńskiem przypominają władze PiS.
Politycy o zabezpieczeniach miesięcznic smoleńskich
Po godzinie 6 nad ranem w okolicach placu Piłsudskiego w Warszawie pojawiają się pierwsi policjanci. - Na zabezpieczenie miesięcznic smoleńskich płacimy z publicznych pieniędzy, a więc płacimy my wszyscy. Pytanie, czy tak wypada. Moim zdaniem nie wypada – uważa Agnieszka Pomaska z Koalicji Obywatelskiej.
Inaczej uważa Kazimierz Smoliński z PiS. - Braliście państwo kiedyś udział w tym? Jakie jest chamskie zachowanie osób, które zagłuszają uroczystości, które mają charakter bardzo często religijny? – pyta.
Od prawie trzynastu lat co miesiąc o katastrofie pod Smoleńskiem przypominają władze PiS. Wszystko wskazuje na to, że za miesiąc nic się nie zmieni, z wyjątkiem numeru miesięcznicy.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24