We wtorek minęło 116 lat od kiedy na warszawskie ulice wyjechały elektryczne tramwaje. Jak na tamte czasy, pojazdy były bardzo nowoczesne. Pasażerowie mieli do dyspozycji tapicerowane ławki. Drzwi i okna wykończono mahoniem, a sufit jaworem. Wnętrza tramwajów zimą były ogrzewane. Niestety motorowy na takie luksusy liczyć nie mógł.
Historia tramwajów zaczęła się w Warszawie już w 1866 roku, kiedy 15 grudnia wyjechały na trasę pierwsze tramwaje konne. Łączyły dwie linie kolejowe: Warszawsko-Wiedeńską i Warszawsko-Petersburską. Korzystali z nich podróżni przesiadający się w stolicy. Dopiero w 1881 po rozszerzeniu przez magistrat sieci tramwaju kolejowego przejazdy zaczęły być dostępne dla wszystkich mieszkańców miasta.
Jednak tramwaje konne miały kilka wad. Były powolne, poza tym w innych miastach np. w Łodzi tramwaje elektryczne jeździły już od 1898 roku. Dlatego w 1905 roku podjęto decyzje o elektryfikacji sieci tramwajowej. Po niezbędnej zgodzie wydanej przez cara, rozpoczęły się prace. Zbudowano elektrownię tramwajową przy ulicy Przyokopowej. Dzisiaj znajduje się w tym miejscu Muzeum Powstania Warszawskiego. Powstały też warsztaty główne, w których tramwaje sprowadzane od 1907 roku były montowane, a potem serwisowane.
Tramwaj uzyskiwał zawrotną wówczas prędkość
Wiosna 1908 roku to przełom w historii stołecznych tramwajów. 26 marca, po mszy w kościele Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny przy ulicy Kościelnej 2 na Nowym Mieście i poświęceniu taboru na placu Krasińskich, o godzinie 9.35 na trasę wyruszył pierwszy elektryczny tramwaj linii numer 3. Na całej trasie przejazdu z placu Krasińskich przez Miodową, Krakowskie Przedmieście, Królewską, Marszałkowską, do placu Unii Lubelskiej stały tłumy mieszkańców.
Wagony wyprodukowane przez firmy Falkenried w Hamburgu i MAN w Norymberdze, podzielone były na 1 i 2 klasę, miały 24 miejsca siedzące i 16 stojących. Były w swoim czasie bardzo nowoczesne. Szkielet pudła zbudowano z drewna dębowego. Drzwi i okna wykończono mahoniem, a sufit jaworem. Pasażerowie w 1 klasie jechali na miękkich, tapicerowanych ławkach. W zimie montowano grzałki elektryczne.
Pojazd uzyskiwał zawrotną wówczas prędkość 25 km/h, wobec dotychczasowych 7 km/h, rozwijanych przez tramwaje konne.
12 godzin pracy i herbatka z prądem
W tamtych czasach nie pomyślano niestety o prowadzących pojazdy. Ich praca była bardzo ciężka. Motorowymi, jak ich wtedy nazywano, po przeszkoleniu zostawali dotychczasowi woźnice tramwajów konnych. Pojazd prowadziło się, stojąc na całkowicie otwartym pomoście.
- Motorowy był narażony na deszcz, śnieg i mróz, a służba trwała aż do 12 godzin. W związku z tym w zimie był wyposażony w służbowy, gruby kożuch z baraniny, z kolei na pętli dostawał herbatkę z prądem i choć trudno to sobie dzisiaj wyobrazić ruszał w dalszą trasę ulicami miasta - powiedział Michał Kiembrowski z Tramwajów Warszawskich.
Na poprawę warunków pracy motorowi musieli poczekać do lat 20. Wtedy zaczęto montować w wagonach oszklenie czołowe, które co prawda chroniło przed opadami, ale nie przed zimnem.
Ewolucja kabiny motorowego
100 tramwajów pierwszego typu szybko przestało wystarczać. Kolejne zamówione wagony przyszły w roku 1925 i były wyprodukowane w Polsce przez firmę Lilpop, Rau i Loewenstein. Motorowy jechał w nich w zakrytej kabinie razem z pasażerami.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Tramwaje Warszawskie/Facebook