Bartosz Andrejuk: Wiem, że autografy to trochę obciach, ale co tam. Oto cała moja kolekcja płyt T.Love, do tego single, winyle, płyty DVD. Zanim zaczniemy rozmawiać o Warszawie, podpisz proszę i odpowiedz: jak patrzysz na tę stertę płyt to co czujesz?
Muniek Staszczyk: To jest historia, która zatoczyła koło. 28 lat istnienia zespołu. Na początku w 1982 r., gdy zaczynałem moim marzeniem było zagranie na studniówce w Częstochowie, potem w Jarocinie, na końcu ewentualnie wydanie singla w Tonpressie. A płyta to już w ogóle był kosmos. To jest moja wielka miłość i pasja. Muzyki słucham od 1973 - 74 roku. Zaczynałem od Programu 3, tylko tam były fajne piosenki. Teraz ty rozkładasz przede mną wszystkie te płyty. To jest najstarsze moje dziecko. Mój syn ma 20 lat, córka 16, a T.Love 28.
Mówisz, że tylko w Programie 3 była fajna muzyka, ale na pierwszych nagraniach z lat 1982 – 1984 w jednej ze zwrotek "Karuzeli" śpiewałeś: "Program Trzeci, fonografia, wszystko w łapach trzyma mafia".
Serio, tak śpiewałem? "Radio Trójka, fonografia", no tak, rzeczywiście, tak było. To był czas kiedy wchodziliśmy na scenę bardzo radykalnie nastawieni do świata. Byliśmy drugą fala polskiego punk rocka. A ta zwrotka "Karuzeli", o której mówisz? Dziś myślę, że była jednak niesprawiedliwa. Trójka zrobiła o wiele więcej dobrego niż złego. Był to jednak mecenat państwowy. A my patrzyliśmy na świat jakby był czarno-biały. My z jednej, a z drugiej strony oni. Dlatego tak śpiewałem.
Gdy się umawialiśmy na ten wywiad, mówiłeś, że wielu miejsc, z którymi byłeś w Warszawie sentymentalnie związany, już nie ma. Co to były za miejsca?
Tu na placu Inwalidów była knajpa "Fawory", do której chodziłem, gdy mieszkałem na Żoliborzu. Chodziło się tam pić, ale nie była to mordownia. Na Słowackiego była knajpa "Kosmos" przy domu handlowym "Merkury", taka bardzo peerelowska, w stylu dancingowym. Bar "Maciek" był przy Powązkach, tam chodziłem z Duninem-Wąsowiczem na piwo.
Ja jako przyjezdny, bo warszawiakiem nie jestem, na Żoliborzu się bardzo zadomowiłem. Co dalej? Była knajpa "Złota Kaczka", która za moich studenckich czasów była knajpą kultową. Ona się znajdowała przy Tamce, na górze po lewej stronie, jak się zjeżdża na Powiśle. Do piwa dodawali tam dziwną konsumpcję pod tytułem serek - koreczek. Klimaty całkiem od czapy. Umawiałem się tam z kolegami z ASP. Harenda miała inny charakter niż dziś. Przychodził tam śp. Janek Himilsbach. Często go ludzie zapraszali na Kickiego do akademika i tam go jeszcze poili. Gadał, siedział, śmiał się, z dziewczynami flirtował. Obok Kica były też dwie knajpy na Grochowie, których dziś już nie ma. W "Osiedlance" na ulicy Paca jadło się, jak człowiek był przy kasie. Generalnie to się jadło to co kto przywiózł z domu, bo kasy to się nie miało. Był też bar "Zagłoba" blisko Ronda Wiatraczna, tam cała ekipa grochowskich meneli się zbierała. To była kufloteka taka chamska, studenci pili z menelami. Jednak panowała pełna symbioza. Nikt nikogo nie bił. Studenci grzecznie stali z menelami po to piwo. Takie były lata 80' w Warszawie.
A nowe knajpy w Warszawie obserwujesz? W tym roku mnóstwo miejsc powstało.
"Żywiciel" gdzie teraz jesteśmy, jest stosunkowo nowy. Fajnie, że prowadzą to ludzie związani z tą dzielnicą. Dziś jednak chodzę do miejsc, które znam. Przemieszczam się głównie miedzy Żoliborzem, gdzie mieszka Janek Benedek, z którym mam teraz próby solowego projektu "Muniek", a Tarchominem, gdzie mam próby z T.Lovem. Mam sentyment do starych miejsc, serducho mi tu mocniej bije. Lubię wracać do kina "Wisła" i na plac Wilsona. Ten Żoliborz do końca życia będzie mi siedział w sercu. Dlatego się tu umówiliśmy. Wiem, że powstaje mnóstwo nowych miejsc, ale nic mnie jednak nie powaliło. Dwa lata temu graliśmy koncert ze Szwagremkolaską w "Łysym Pingwinie". Tam mi się bardzo podobało. Na Pradze zresztą dużo fajnych rzeczy się dzieje. Chętnie bym się kiedyś na rekonesans przeszedł, bo przyznam szczerze, w tym całym praskim zagłębiu klubowym, nigdy jeszcze nie byłem.
A masz takie miejsce, gdzie wpadasz i mówisz "to co zwykle"?
W "Żywicielu" mnie jako tako znają. Był taki czas, że w pubie Lolek na Polu Mokotowskim miałem swój kufel. Chyba do dziś mam. Dawno nie byłem. Kiedyś z moim kolegą Andrzejem Zeńczewskim sporo tam chodziliśmy. Głównie oglądaliśmy mecze. Czasami na jakiś koncert się szło.
Na Twoim ukochanym Żoliborzu Pablo Picasso był gościem urzędu miasta w 1948 roku. Jechał na Kongres Intelektualistów do Wrocławia. Z tarasu "Szklanego domu" przy ul. Mickiewicza 34/36 obserwował zachód słońca nad zburzoną Warszawą. Myślisz, ze ten widok mógł go inspirować?
On jako lewicowy kolo zgodził się przyjechać. Takie miasto jak Warszawa, które było przecież po wojnie łyse i zgwałcone, wrażenie musiało robić ciężkie, potężne. Znam twórczość Picassa, ale nie na tyle by móc się wypowiadać. Jednak Żoliborz jest bogaty w tego typu wizyty. W 1973 lub 74 z Dworca Gdańskiego na plac Wilsona przespacerował się David Bowie. Miał przesiadkę w Warszawie. Poszedł do siermiężnej księgarni na placu Wilsona i kupił płytę analogową z muzyka ludową, albo poważną. A wyglądał jak wyglądał, to musiał być szok dla tych co go wtedy widzieli.
A Ciebie Warszawa jeszcze inspiruje?
Jestem tu od 28 lat. Warszawa ostatnio bardzo się zmieniła. Nie będę udawał, ze jestem nadal miejskim chuliganem, bo ten czas w moim życiu już minął. Patrzę sobie na to miasto. Ja tu żyje, ja tu chcę żyć, więc Warszawa musi mnie inspirować. To moje miasto z wyboru.
Przed chwilą powiedziałeś, że nie jesteś warszawiakiem. Gdybyś miał na portalu społecznościowym wypełnić swój profil, to co byś napisał, że jesteś z Warszawy, Częstochowy czy z Żoliborza?
Częstochowianin, warszawiak z wyboru, sercem związany z Warszawą. Mój tata miał najlepszego przyjaciela, warszawiaka, śp. Zbyszka Sulmierskiego. Jego mama przeżyła Powstanie Warszawskie. Wtedy duża część warszawiaków wyemigrowała do Częstochowy, stąd znajomość mojego ojca ze Zbyszkiem, który później wrócił do stolicy. Mój ojciec go odwiedzał i ja przez to też jeździłem do Warszawy. Przez szacunek do tych ludzi nie mogę powiedzieć, że jestem warszawiakiem. Urodziłem się w Częstochowie, jednak do Warszawy czuję wielką miętę. A jak ktoś tu przyjedzie i pluje na Warszawę to mnie to wkurza. Ja nigdy nie plułem. To miasto jest szorstkie, jednak dało mi gościnę. Gdybym powiedział, że jestem warszawiakiem, byłoby to niesprawiedliwe wobec tych, którzy są w Warszawie od pokoleń. Jednak nie wiem, jak określić różnicę między nimi a mną.
Jednak można się dość często spotkać z negatywną opinią o tych, którzy do Warszawy przyjechali. Jak myślisz, dlaczego?
Trzeba się przyzwyczaić do pewnej specyfiki. Żyjemy w globalnym społeczeństwie wolnego rynku. To samo dotyczy Paryża i Londynu. Ludzie z całego kraju tu zjeżdżają, bo tu są najlepsze zarobki. Ja też tu kiedyś przyjechałem. Warszawa jest jak Ameryka. Stolice takie są. Tylko niech ci co tu przyjeżdżają potrafią się zachować. Denerwuje mnie jeden z drugim, przyjedzie i marudzi, że Warszafka to Warszafka tamto. To jest nie fair. Pracują, tu żyją, niech się zachowują więc z szacunkiem do tego miasta. Inni co są tu dwa lata i mają odjazd bycia warszawiakami też są śmieszni. Ja nie mogę powiedzieć o sobie warszawiak, bo to by było nieskromne wobec ludzi, którzy tu zostawili swoją historię. Ja jestem zakochany w Warszawie. Dobrze mi tu, ale nie będę mówił, że jestem warszawiakiem. Rdzenni warszawiacy też powinni być wyrozumiali. Przyjezdni szukają tu swojej szansy. Taka walka istnieje od zawsze w kapitalizmie. Nikt nie odgrodzi murem Warszawy od reszty kraju.
Przyszedłem tu do Żywiciela spacerkiem z Dworca Gdańskiego. Zapytałem pięć osób o drogę na plac Inwalidów. Trzy odpowiadały z dużą niepewnością. To nie jest dla Ciebie obciach, że ktoś tu mieszka od roku i nie wie gdzie jest np. ulica Chmielna? A wiem, że takie osoby w Warszawie są.
To jest niepoważne traktowanie tego miasta. Tacy ludzie nawet nie pochylili się nad Warszawą. Nie każdy musi studiować historię, ale wypadałoby kupić sobie jakiś album. Dowiedzieć się czegokolwiek. Temu miastu szacunek się należy. Hitler i Stalin odcisnęli tu swoje piętno, a jednak stolica swój urok ma. Grałem ostatnio koncert na Placu Konstytucji i ten MDM też ma swój klimat. Ja bym Pałacu Kultury nie burzył. Obecnie to jest symbol tego miasta. Może gdyby moja rodzina brała udział w Powstaniu Warszawskim, to miałbym inne zdanie. Jednak co do tego, że przyjezdni powinni się podstawowej topografii nauczyć, to nie mam wątpliwości. Jeżeli ktoś mieszka na Żoliborzu i nie wie gdzie jest plac Inwalidów to to jest po prostu słabe.
W 1992 roku jako pierwszy w Polsce zaśpiewałeś piosenkę rockową ("Pani z dołu" z płyty "King"), w której pojawiły się motywy Powstania Warszawskiego. Ta tematyka wtedy nie była jeszcze tak popularna jak jest dziś.
W tej piosence są dwie panie. Pierwsza to piękna starsza kobieta, która sprzedawała kapelusze, buty, takie rzeczy. Kupiłem od niej stare okulary, a ona powiedziała mi coś w stylu: "Wie pan ja jestem warszawianką, na Mokotowie byłam w Powstaniu". Tę postać połączyłem w piosence "Pani z dołu" z moją sąsiadką, która mieszkała pode mną na Żoliborzu, na Przasnyskiej. Mieszkała ze swoim synem. Taki model w filmach z Maklakiewiczem można zobaczyć. Czterdziestolatek mieszkający z mamą i dużo pijący. Bardzo sympatyczny. Chciałem napisać piosenkę o Powstaniu, pięknych kobietach, które wtedy walczyły, a teraz sprzedają buty na ulicy. Po swojemu oddać im szacunek.
Jak media tę piosenkę wtedy odbierały?
Wtedy nie było zainteresowania tą piosenką. Grały ją trochę stacje radiowe, ale raczej wszyscy byli zaskoczeni: "Co to za dziwny temat?". 15 lat później zespół Lao Che nagrał "Powstanie Warszawskie". I jakaś taka moda się zaczęła. Właściwie to nie wiem, czy moda czy potrzeba. Do inscenizacji ulicznych mam bardzo sceptyczne uczucia. Co tych ludzi właściwie podnieca? Stroje? To, że biegają po mieście? W Empiku widziałem hełm powstańczy jako gadżet. Mam chodzić w takim hełmie?
Niektórzy noszą opaski Polski Walczącej. Jednak chyba nie na co dzień.
Trzeba by zapytać żyjących jeszcze powstańców, co oni o tym myślą. Z tego co wiem, to ci co jeszcze żyją, to są ludzie bardzo duchem młodzi. Im się idea płyty Lao Che podobała. Tylko to się zrobiła dziwna sytuacja. Bo tego jest coraz więcej. A trzeba znać umiar. Jednak z drugiej strony, to jest odkrywanie korzenia w swojej wolności. Ludzie nie zajmują się już PRL-em, komuną, rozliczaniem, tak jak moje pokolenie. Ludzie szukają obrazków ze swojego miasta w starszych czasach i znajdują to w Powstaniu. Jednak ja uważam, że co za dużo to niezdrowo.
Porozmawiajmy więc jeszcze o PRL-u. Moja mama opowiedziała mi kiedyś fajną anegdotę. Połowa lat 80-tych. Ja z rodzicami mieszkałem w akademiku na Kickiego. Któregoś dnia zapukałeś do nas do pokoju i poprosiłeś moją mamę o przechowanie walizek na kilka godzin. Ona się oczywiście zgodziła. Wieczorem odebrałeś walizki. Musiałeś wtedy waletować na Kicu. Jak wspominasz akademik na Kickiego?
Warszawa roku 82 była całkiem inna niż dziś. Nie dało się zupełnie nigdzie wyjść, dlatego życie towarzyskie kwitło w akademiku. W moim pokoju zebrało się niezłe towarzystwo. Był tam Jarek Kozanecki, mój kolega, internowany ekssolidarnościowiec z Płocka. Był też totalnie ideowy marksista z wojskowej rodziny z Bartoszyc, ksywka Generał. Nie znosił mnie, reżim wprowadzał. O 22 gasił światło i szedł spać. Trzeci koleś, ksywka Kierownik, z chłopskiej rodziny, biedak, trochę jak z Konopielki, z głębokiego Podlasia, za szóstym razem się dostał na nauki polityczne. Mocny miszmasz w tym pokoju panował. Piliśmy oczywiście razem wódkę. Solidarnościowiec pił wódkę z marksistą. Czujesz? Ciągle były kłótnie o Jaruzelskiego, o stan wojenny. Ja zresztą tez byłem na innej wyspie niż reszta. Miałem punkowy zespół, potargane włosy. Dla marksisty byłem leszczem, gnojem. W końcu się jednak przetarliśmy. Na piętrze była jedna wielka komuna. Każdy wchodził do każdego do pokoju. Brało się jedzenie od tych co mieli. Nikt nic nie kupował. Pieniądze się wydawało na wódkę. Jedzenie przywoziło się z domu. Twoja rodzina musiała mieć ciężko w tym chaosie. Non-stop balanga i hałas. Pokoje cichej nauki istniały po to by pić tam wódkę i grać w karty. Ludzie studiowali po 9 lat. Ja na Kicu wytrzymałem 5 lat, później wynająłem mieszkanie na przeciwko klubu Stodoła. ---media 2299740|0|0|0|---
Graliście koncerty na Kicu?
Pierwszy koncert w Warszawie zagraliśmy w Remoncie w 1982 roku. Drugi właśnie na Kicu, między dwoma akademikami. To była "Kicka wiosna kulturalna" w maju 83 roku. Dziś byśmy to nazwali Juwenaliami. Debiutował wtedy Daab. Słuchali nas studenci i menele z Grochowa. Dziś już tej atmosfery nie ma. Wtedy się chodziło na metę do pani pułkownikowej na ulicy Kobielskiej. Tam się kupowało w nocy wódkę. Jeździło się też na ul. Kijowską po piwo. Nieważne jakie, byle by było. Tego nie zapomnę nigdy. Jednak 5 lat na Kicu mnie mocno zmęczyło.
Istniał wtedy też taki zespół Gary I Gitary, w którym grałeś na perkusji. Mówiłeś mi, że chciałbyś reaktywować ten skład. Co to był za zespół?
To był zespół kolegów z Kica, graliśmy głownie covery. Prototyp tego co później robiłem z Duninem–Wąsowiczem pod szyldem Paul Pavique Movement. Wokalistą był mój przyjaciel Stachu, on też pisał niektóre piosenki. Byliśmy protoplastami punk-grungeu, graliśmy jeszcze przed Nirvaną. Graliśmy ostro, rozwalaliśmy na scenie instrumenty. Pamiętam koncert w Medyku w 1990 roku. Dunin rozkleił plakaty, że w rocznice śmierci Johna Lennona "Gary i Gitary" zagrają koncert. Przyszły dziewczynki w lenonkach i myślały, że będziemy grać "Imagine".
Stachu dziś jest marynarzem, dlatego widujemy się raz na trzy miesiące. Jeszcze przed pożarem Jadłodajni Filozoficznej padł temat, by raz tam zagrać, na zasadzie chłopackiej przygody. Jednak zwołać wszystkich członków zespołu jest bardzo trudno. Pomysł upadł, może wróci.
To było 20 lat temu. W tym roku chcesz wydać solową płytę razem z Jankiem Benedkiem. Kompozytorem legendarnej "Warszawy".
Ja już dawno myślałem o solówce. Zresztą zrobiłem kiedyś Szwagierkolaskę. Gdy patrzyłem na całą dyskografię T.Love to doszedłem do wniosku, że piosenki Janka Benedka są bardzo dobre i głupio by było z nim nic w życiu już nie zrobić. Byliśmy kiedyś spółką i dobrze nam wychodziło pisanie piosenek. Ostatnio uaktywniły się nam kontakty, częściej zaczęliśmy się widywać, i kiedyś stwierdziliśmy, na jednym posiedzeniu, że potrafimy się inspirować i powinniśmy wrócić do wspólnego grania. Nie mogłem go przecież przywrócić go do T.Love. Janek sam powiedział: "Zróbmy twoją płytę solową".
Kiedyś myślałem już o płycie z coverami starych polskich piosenek. Ubiegł mnie Grabaż, który zrobił to świetnie. Pomyślałem: "Z kim mogę nagrać płytę?". Przecież nie będę brał ludzi z łapanki. Mógłbym poprosić o numery Maleńczuka, Janerkę czy Waglewskiego. Ale po co? Janek Benedek to człowiek, który zaangażuje się w ten projekt całym sercem.
Czytałeś "Oldschool story" Janka Benedka? (dostępne na stronie www.benedek.pl)
Tak, dawno temu.
Może zacytuję fragment o jego rozstaniu z T.Love: "Nie było pożegnania, czy wspólnych drinów, zespół zmył się z sali zostawiając do zapłacenia rachunek mi i moim znajomym".
Nie pamiętam już dokładnie o co chodziło. Jeżeli chodzi o sprawy finansowe, to nigdy Janka nie oszukałem i mam całkowicie czyste sumienie. Nie chciałbym teraz pluć. To jest dobry chłopak, wtedy miał 20 kilka lat. Były jakieś sparingi słowne między nim a Polakiem. Ja, jako ekumeniczny lider staram się wszystkich pogodzić. Zawsze ktoś ma jakieś pretensje. Ja Janka nie wyrzuciłem. Janek sam się wypisał. Teraz zrobiliśmy razem moją solową płytę i mamy bardzo dobre relacje. Super nam idzie. Historia zatoczyła koło.
Czym te piosenki będą się różnić od piosenek T.Love?
Nie pozwoliłbym sobie w T.Love na taki rozrzut stylistyczny. Na mojej solowej płycie będzie fortepian, będzie country, punk disco, będą piosenki, które mają coś z Waitsa, czy nawet The Doors. To będzie surfing po tym co mnie bawi od dziecka. Teksty będą bardziej na luzie, więcej zabawy słowem, jednaką to bardzo dorosłe piosenki. Będzie dużo portretów ludzkich. To nie mogły by być piosenki obecnego T.Love.
Czy ta płyta to będzie odpowiedź na pytanie, co by było gdyby Janek Benedek został w T.Love?
Może. Tylko, że to już 17 lat od odejścia Janka z T.Love. On też nie chce mieć już gęby Keitha Richardsa, która mnie kiedyś bardzo ujęła. Czuję się trochę jak debiutant. Nie wiem jak będzie z tą płytą. Jestem bardzo ciekawy. 10 kwietnia będzie koncert promocyjny w Palladium. Płyta w sklepach będzie już 15 marca. Nawet jak nie wyjdzie, to zepsuję to z kimś z rodziny T.Love.
Rozmawiał Bartosz Andrejuk,autor jest reporterem "Rytmu Miasta" TVN Warszawa
Źródło zdjęcia głównego: | PAP/EPA, ilmatieteenlaitos.fi