Samolot rozbił się na lotnisku Babice tuż przed godz. 14. Zginęły dwie osoby, prawdopodobnie pilot i kursant. – Samolot uderzył w pas startowy z ogromną siłą, przejechał kilka metrów i stanął w płomieniach – relacjonuje świadek wypadku. - Ryk silnika było słychać do ostatniej chwili – dodaje.
"Akcja była zbyt wolna"
- Obserwowaliśmy akcją i niestety wyglądało to koszmarnie i nieprofesjonalnie - ocenia jeden ze świadków. - Zdążyliśmy przejść 3/4 długości lotniska, a po około 7-8 minutach wciąż nie działo się nic. Samolot płonął, służb nie było.
Inni twierdzą, że pomoc dotarła dopiero po 15 minutach. - Mieli dwie czy trzy gaśnice samochodowe na taki pożar - nie kryją zdziwienia. Ich zdaniem, straż pożarna i pogotowie błądziły wokół lotniska, nim znalazły bramę wjazdową. - Chcieliśmy skakać przez płot, żeby pomóc.
"Będziemy to wyjaśniać"
Zarzuty świadków odpierał na antenie TVN 24 odpierał brygadier Paweł Frątczak, rzecznik komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej. - Zgłoszenie dostaliśmy o godzinie 13:49 i już po czterech minutach byliśmy na lotnisku - podkreślił.
Przyznał natomiast, że lotniskowa straż pożarna nie podjęła akcji ratunkowej przed tym, jak na miejsce dotarły załogi PSP. - To z pewnością będzie wyjaśniane - powiedział.
Frontczak zastrzegł, że Babice nie są lotniskiem komunikacyjnym, ale mimo wszystko jest tam jednostka gaśnicza.
mjc/roody