Warszawskie kluby sportowe korzystające z lodowiska na Torwarze w końcu doczekały się na spotkanie z dyrektorem biura sportu. Powód? Zaczyna brakować pieniędzy na wynajęcie tego jedynego lodowiska, na którym mogą trenować sportowcy.
- Miasto finansuje nam godziny lodowe do końca listopada, później mamy sobie z tym radzić sami. Nie do końca wiadomo, jak będzie wyglądać nasza sytuacja w 2011 roku - wyjaśnia Wojciech Hunkiewicz z klubu sportowego EURO 6.
Kiedy pieniędzy zaczyna brakować, pojawia się duży problem - to dla klubów być albo nie być. - Myślę, że byłoby to wygaszanie sportów zimowych w Warszawie – uważa Hunkiewicz.
"Mamy jedno lodowisko w Warszawie"
Gdyby lodowisk było więcej, ceny mogłyby być konkurencyjne - niestety Warszawa nie ma powodów do dumy, jeżeli chodzi o lodowiska z prawdziwego zdarzenia. Sportowcy nie mają więc wyboru.
- Generalnie mamy jedno lodowisko w Warszawie, to jest nasza ogromna bolączka, bo rzeczywiście na tak ogromną ilość warszawiaków jeden obiekt to jest za mało. Bardzo bolejemy nad tym - przyznaje Ewa Kierkowska z Polskiego Związku Łyżwiarstwa Figurowego.
Warszawskie kluby zabiegały od czerwca o spotkanie z dyrektorem biura sportu. W końcu się udało, choć spotkanie odbyło się bez udziału kamer. Po kilku godzinach wszystko było już jasne - 40 tysięcy złotych jeszcze w tym roku zasili klubowe budżety - w przyszłym ma to już być okrągła suma.
- Milion złotych w przyszłym roku. Organizacyjnie kluby same mają zdecydować, jak chcą korzystać z tego daru, ponieważ one najlepiej wiedzą, jakie są ich potrzeby - podkreśla Wiesław Wilczyński, dyrektor biura sportu.
Czy minister sportu przejmie Torwar?
Ta doraźna pomoc jest dopiero w planach. Warszawskie biuro sportu chce jeszcze zwrócić się do ministra sportu z prośbą o przejecie Torwaru. Tak będzie taniej.
- W tej kalkulacji ceny zawierają się ceny zarządu i to dość duże. Jesteśmy w stanie to taniej prowadzić i możemy realizować cele publiczne taniej – Wilczyński.
Finał jest taki, że warszawskie kluby na razie mogą odetchnąć - od problemów i od lokalnej polityki.
- Nam nie chodzi o pieniądze, a o miejsce, gdzie możemy trenować. Jak to jest przeliczane i rozliczane, nas to nie powinno interesować - uważa Mirosław Wodzyński z Polskiego Związku Curlingu.
Jacek Smaruj myk