Upiory przeszłości prześladują żydowską śpiewaczkę. Spektakl Ewy Błaszczyk

slideshow bako
Ewa Błaszczyk jako Tamara Biakow
Źródło: Wojciech Olkuśnik / PAP
Ewa Błaszczyk wcieli się w żydowską śpiewaczkę operową w spektaklu "Nazywam się Tamara Biakow i jestem legendą". Sztuka powstała w ramach obchodów 77. rocznicy Powstania Warszawskiego. Premiera odbędzie się nocą, w muzealnej Sali pod Liberatorem.

Teatralna premiera 1 sierpnia po północy to stały element obchodów kolejnych rocznic Powstania. Tym razem Muzeum Powstania Warszawskiego zaprosiło do współpracy Ewę Błaszczyk, która zagra w wyreżyserowanej przez siebie sztuce "Nazywam się Tamara Biakow i jestem legendą". We wtorek mówiła dziennikarzom, jak trafiła na tekst Jacka Góreckiego. - To owoc pandemii. Żeby nie oszaleć w zamknięciu między pryczą a spacerniakiem, czyli kawałkiem ogródka, przeczytałam kilkadziesiąt sztuk z Polski i świata. Wybrałam tę do zrobienia na scenie - mówiła.

77. ROCZNICZA POWSTANIA WARSZAWSKIEGO - SPRAWDŹ PROGRAM OBCHODÓW

Traumy prześladują śpiewaczkę

Tamara Biakow to postać fikcyjna. Pochodzi z warszawskiej Pragi, z domu przy ulicy Targowej. Urodziła się w czasie II wojny światowej. Mówi o sobie: druga po Rosie Raisie najsłynniejszą żydowską śpiewaczka operową. W latach 60. XX wieku trafia do Ameryki, ale w Nowym Świecie wciąż prześladują ją traumy. Choć bryluje na scenie, w środku jest pokiereszowana, zagubiona, poraniona. Odtwórczyni roli śpiewaczki podkreślała ponadczasowość i uniwersalność tekstu.

- To jest niezwykle ciekawy materiał, bo wszystkich nas dotyczy. Któż z nas nie przeżył jakieś traumy w życiu? Akurat tu jest Holocaust, ale możemy pod to podłożyć każda traumę. Ten materiał ma wiele płaszczyzn, nastrojów, czasem bardzo ekstremalnych. Pokazuje, że w ramach jednej godziny można wiele opowiedzieć - opowiadała Błaszczyk.

Jak zabijała przeszłość śpiewaczka, jak walczyła z traumami? - Kupując sobie najlepsze zabawki ze świata, kupując sobie młodych chłopców, mając obok siebie kochającego męża, który na wszystko jej pozwala. Ale to wszystko na nic, bo nie da się żyć - tłumaczyła aktorka. Widzowie stają się świadkami upadku artystki po śmierci najbliższej osoby. - Starzeje się, wypada z zawodu, córka jej odbiera rolę, nie ma nic, dostaje szału - zdradza Ewa Błaszczyk.

Pod Liberatorem, potem w Studio

Po premierze 1 sierpnia o północy spektakl zostanie pokazany w muzeum jeszcze czterokrotnie (2-5 sierpnia). Potem trafi na deski Teatru Studio, który jest koproducentem wydarzenia. Pierwotnie premiera była planowana jesienią w teatrze, ale spektaklem zainteresowało się muzeum. Błaszczyk przyznaje, że granie w Sali pod Liberatorem i premiera 1 sierpnia nadaje mu nowego kontekstu.

- Kiedy z Wiesławem Saniewskim robiliśmy film więzienny ("Nadzór" - red.), to zaczęliśmy we Wronkach, w męskiej recydywie - tam była prawda, prawdziwi więźniowie, prawdziwi klawisze. Dopiero potem były dekoracje z kartonu (w studiu – red.) na Chełmskiej. Ale to już było w nas. Podobnie ten 1 sierpnia będzie w nas, nas widzach i nas twórcach. Jak pojedziemy z tym spektaklem gdziekolwiek, to już w nas będzie - podsumowała.

Czytaj także: