1. KINO MOSKWA
Gdyby kino Moskwa istniało do dziś, byłoby prawdopodobnie jednym z symboli Warszawy. Od samego początku jego historia była szczególna. W 1948 roku realizacja odważnego projektu architektonicznego zawisła na włosku. Kino Wieczór, bo tak pierwotnie miała nazywać się Moskwa, nie spełniało standardów socrealistycznej architektury. Jednak gdy nazwę kina zmieniono, projekt stał się oczkiem w głowie dygnitarzy.
- Życzeniem robotników było, aby dzieło ich rąk nazwane było imieniem stolicy wielkiego kraju socjalizmu, imieniem stolicy światowego obozu postępu i pokoju – mówił w 1950 roku na otwarciu kina Stefan Dybowski, ówczesny minister kultury.
Obowiązkowa szatnia i bilet od "konika"
Ale miejsce to pokochali nie tylko notable. Do kina Moskwa od początku ustawiały się gigantyczne kolejki. Choć sala z balkonem mogła pomieścić nawet 1200 osób, to wielokrotnie bilety na seanse były wyprzedane. Wtedy, jedynym ratunkiem było kupno biletu u "koników", którzy krążyli przy wejściu i sprzedawali wejściówki z kilkukrotnym przebiciem.
Wizyta w Moskwie była nie lada gratką - miejsce było bardzo eleganckie i nowoczesne. Przed seansami sprzedawano, jak w teatrach, programy, a szatnia była obowiązkowa.
W latach 50. gościem warszawskiej publiczności był tam sam Gerard Philip, niezwykle popularny francuski aktor. W Moskwie polską premierę miało "Przeminęło z wiatrem". Zaznaczmy, że było to... 24 lata po światowej premierze. Z czasem, w kinie można było oglądać najlepsze światowe kino - filmy Antonioniego, Felliniego, czy Kieślowskiego.
Sławę kinu przyniosło jednak co innego. W grudniu 1983 roku światowe agencje prasowe obiegła fotografia Chrisa Niedenthala. Widać na niej opancerzony transporter, który "zaparkował" przed kinem, gdzie wyświetlano "Czas Apokalipsy" Coppoli. W ten sposób powstało jedno z najsłynniejszych zdjęć ze stanu wojennego w Polsce.
"Do kina Moskwa chodziłem na randki"
Ostatni seans? "Dziwne dni"
Ostatni seans w Moskwie odbył się 30 kwietnia 1996 roku. Były to sensacyjny film "Dziwne dni". Jak relacjonowali wówczas dziennikarze, na sali było wiele pustych miejsc. Niedługo później, budynek został zburzony, a na jego miejscu stanął wielki biurowiec.
- Ja wiem, że Warszawa się musi zmieniać, bo stawiamy na nowoczesność, ale czy to jest najlepsze rozwiązanie? To kino miało trochę tradycji. To kino było dobre. Ja nie wiem, czy to jest sens tak wszystko burzyć. Kino Moskwa to był punkt charakterystyczny Warszawy, tak jak ten cały Pałac Kultury - mówiła jedna z pracownic kina w filmie dokumentalnym "Moja Moskwa" w reżyserii Piotra Morawskiego.
Zobacz zdjęcia Narodowego Archiwum Cyfrowego nieistniejących kin Moskwa, Skarpa, W-Z:
Skarpa, Moskwa i W-Z na starych fotografiach
2. PODWÓRKO PRZY UL. DOBREJ 33/35
Jadłodajnia Filozoficzna, Diuna, Czarny Lew i Aurora te cztery kluby tworzyły podwórko przy ul. Dobrej 33/35. Teoretycznie w każdym tym miejscu można było posłuchać innego gatunku muzyki. W Czarnym Lwie słuchało się reggae, w Aurorze punk rocka, w Jadłodajni Filozoficznej indie rocka, a w Diunie jazzu. W praktyce jednak było tak, że przy ul. Dobrej mieszało się wszystko. Oprócz koncertów organizowano tam spotkania z podróżnikami, pokazy zdjęć, slamy poetyckie, wystawiano sztuki teatralne, odbywały się festiwale, a nawet pokazy mody. Podwórko łączyło funkcje klubu i domu kultury.
- Wydaje mi się, że było tam na tyle różnorodnie, że ciężko teraz zrobić z tego jeden worek. Tak sobie myślę, że coś, co nazywamy teraz - często niepochlebnie - hipsterstwem, tam objawiało się w dość spontanicznej formie, bez tego całego nadęcia, które miewa teraz - opowiada Anna Maria Żurek, bywalczyni podwórka przy ul. Dobrej, animatorka kultury. Przekonuje, że przy ul. Dobrej było też sporo lansu, ale takiego, który nie raził. - Prawie nic mi tam nie przeszkadzało. To miejsce było częścią mojego nowego domu w Warszawie - dodaje.
Tak wyglądała ostatnia impreza przy ul. Dobrej 33/35
"Tam imprezy nie chciały się kończyć"
Podwórko przy ul. Dobrej dziś tylko straszy, a znikało powoli. Najpierw zamknięty został Czarny Lew, później Aurora, a 9 listopada 2009 roku spłonęła Jadłodajnia Filozoficzna. Osamotniona Diuna zamknęła się niedługo później.
- Uważam, że było to miejsce niepowtarzalne i jest mi smutno jak myślę, że już go nie ma. Dobrą 33/35 wspominam jako miejsce niezliczonych imprez i nocy, które się nie chciały kończyć. Bywali tam dokładnie wszyscy - mówi Jakub "Earl Jacob" Sadowski - muzyk i miejski aktywista i dodaje, że na Dobrą można było iść w ciemno, bo tam zawsze coś się działo.
- Myślałem sobie, że z racji położenia na Powiślu, można tam po prostu spłynąć. Najlepiej wspominam ekipę, która pracowała w Jadłodajni. Od ochrony, przez bar, po menadżera. Otwarci, pomocni, z dużą wyobraźnią i tolerancją – opowiada "Earl Jacob".
Mekka zespołów gitarowych
Menadżer klubu Marcin Majewski tak wspominał Jadłodajnie Filozoficzną na antenie telewizji TVN Warszawa: Byliśmy w ciekawym miejscu i ciekawie wyglądaliśmy. Jeśli chodzi o wystrój nie przypominało to kawiarnianej sieciówki. Jadłodajnia Filozoficzna jako jeden z nielicznych klubów w Polsce stworzyła scenę. To była scena młodych zespołów gitarowych.
W Jadłodajni Filozoficznej zagrał dwa razy zespół Paul Pavique Movement z Muńkiem na perkusji. Wcześniej grał w kinie Tęcza o czym opowiada dziś rozmowie z tvnwarszawa.pl.
Paul Pavique Movement z Muńkiem na perkusji
Jadłodajnia Filozoficzna przed pożarem
3. CAFE GRAŻYNKA
Grażynka to nie było miejsce spotkań, ale bar – a właściwie typowo warszawski lokal – gdzie stali bywalcy wpadali na "pięćdziesiątkę" i dalej szli w miasto. Klitka na kilka stolików przy ul. Moniuszki 10 na tyłach Sezamu miała jedną wielką przewagę nad podobnymi sobie Amatorską czy Czarnym Piotrusiem - widok na Pałac Kultury.
W Grażynce się jednak nie przesiadywało, tylko bywało, ponieważ punktualnie o 22.00 panie kelnerki zamykały lokal. Wódkę podawano tam w kieliszkach 50 ml, a nie - co dzisiaj jest standardem - 40 ml. Klienci wewnątrz baru mogli oglądać fototapetę z palmą, a zza baru witał ich swojski napis "Parówki, kiełbasa, flaki".
Miejsce z innej epoki
Herbatę zaś piło się w szklankach w koszyczkach. Nie tylko to świadczyło, że mieliśmy do czynienia z lokalem w starym – coraz rzadszym - już stylu. Kelnerki przesiadywały tam przy tzw. "stoliku kelnerskim", gdzie najczęściej czytały prasę lub liczyły skromne napiwki.
Grażynka reprezentowała wymierający już rodzaj lokali. Podobny klimat rodem z PRL wciąż można poczuć w takich miejscach jak Bark Kawowy Kaśka przy placu Bankowym, Paragraf w al. Solidarności, czy Lotos przy ul. Belwederskiej.
4. CYRK BRACI STANIEWSKICH
Spośród budynków zniszczonych w Warszawie podczas wojny wybrać jeden jest wielkim wyzwaniem. "Nieodżałowany" jest z pewnością cyrk Braci Staniewskich, bo było to miejsce zjawiskowe. Ten neorenesansowy budynek stojący na rogu ul. Ordynackiej i ul. Okólnik, mógł pomieścić nawet 3 tysiące widzów.
– To było coś znacznie więcej niż budowla cyrkowa. To była istna sala widowiskowa. W dodatku neorenesansowa. Obiekt zupełnie niespotykany. Podczas walk wnętrze tego obiektu zmieniało się w istne Madison Square Garden – mówi Piotr Otrębski, varsavianista.
Miejsce słynęło ze sceny wodnej i zapasów. Arena miała specjalną konstrukcję, dzięki której można ją było wypełnić wodą. Dzięki temu, gdy z areny znikali akrobaci, przed publicznością pojawiały się gondole i łódki. Na arenie odbywały się też pojedynki polskich zapaśników z rosyjskimi, które przeszły do historii. Śpiewał o nich Jerema Stempowski w piosence "Cyrk na Ordynackiej":
A jak walczył na arenie Garkowienko z Czarną Maską / To na takie przedstawienie zasuwało całe miasto / Ale Szteker kładł każdego, bo jak kogo wziął w Nelsona Mokra plama była z niego, każdy pękał, niech ja skonam!
5. KINO TĘCZA
Kino Tęcza przy ul. Suzina na Żoliborzu jest symbolem, ponieważ - jak głoszą bywalcy tego miejsca - w 1997 roku zostało zamknięte ze względu na hałas, który przeszkadzał okolicznym mieszkańcom. Bardzo możliwe, że to jeden z pierwszych przypadków problemu, który dziś powraca regularnie wraz pierwszymi dniami wiosny, gdy imprezy zaczynają "wylewać się" przed kluby.
- Zawsze są jacyś mieszkańcy co protestują. Polacy, my mamy w sobie takie narzekactwo. Powiem szczerze, że koncertów nie było tam dużo, nie że co dwa dni jak w latach 80. w Remoncie, czy w Fugazi – wspomina Muniek Staszczyk.
A kto tam hałasował w latach 90.? Kiedy kino przekształciło się w klub, grała tam po reaktywacji Pidżama Porno, pojawiał się Marcin Świetlicki, czy Lesław ze swoją Partią. – Fajne kombo się tam zbierało – mówi Staszczyk i dodaje, że panował tam "artystyczny ferment". Miejsce było połączeniem kina, galerii i teatru. Nic dziwnego, że dobrze czuli się tam Paweł Althamer, czy Zbigniew Libera.
Jaka jest wasza "Warszawa nieodżałowana?". Piszcie w komentarzach i na b.andrejuk@tvn.pl. Najciekawsze maile opublikujemy na tvnwarszawa.pl. Czekamy też na wasze zdjęcia i archiwalne filmy z tych miejsc.
Bartosz Andrejuk