Pamiętam jak wyglądała sytuacja w tym miejscu przed pojawieniem się obecnej organizacji ruchu. W godzinach szczytu stała Jana Pawła II, stała Okopowa, stała Słomińskiego. Jadąc ze Śródmieścia na Żoliborz można było utknąć nawet na godzinę.
Wiem, teraz też są korki. Ale stoi się znacznie krócej. Samochody wolno, ale jednak, przesuwają się w miarę jednostajnie. Pytam więc: po co zmieniać coś, co działa całkiem nieźle? Żeby było lepiej – mogą odpowiedzieć niektórzy.
Znikające pasy
Ale czy faktycznie będzie? Trzeba zastanowić się: na czym polega problem nowego ronda? Na jego układzie? Raczej nie - choć oczywiście wszystkie kłopoty kierowców rozwiązałoby bezkolizyjne skrzyżowanie nad rondem. O tym na razie można jednak pomarzyć.
Rzeczywistym problemem "Radosława" jest słabe oznakowanie. Jak na znakomitej większości stołecznych ulic pasy na spornym rondzie znikają po byle deszczu. Jeśli ktoś zna rondo, to przejedzie je na pamięć. Jeśli nie, w deszczowy dzień będzie miał spory problem.
Może więc tu leży pies pogrzebany? A przynajmniej część "psa", bo warto też pomyśleć o większym zdyscyplinowaniu kierowców podczas ustawiania się na odpowiednim pasie przed wjazdem na rondo oraz zlikwidować możliwość jazdy na wprost z prawego pasa.
Sto procent dezorientacji
Wróćmy jednak do przemalowywania pasów i wprowadzenie ronda turbinowego.
Pomysł na takie skrzyżowanie również polega na wymuszeniu odpowiedniego sposobu jego pokonywania przez oznakowanie poziome. Zatem problem ze słabą widocznością wymalowanych pasów prawdopodobnie znowu wróci. Tyle że konsekwencje kolizji mogą być większe, bo taki typ ronda umożliwia pokonywanie go z większą prędkością. Zatem zamiast poprawy przepustowości i bezpieczeństwa, może się okazać, że zdezorientowanych kierowców nie będzie kilka procent, a niemal sto. Bo ci bardziej ogarnięci, którzy zdążyli posiąść "tajemną" wiedzę jak pokonać "Radosława", znów będą musieli się tego nauczyć.
Maciej Czerski
Źródło zdjęcia głównego: | polskihimalaizmzimowy.pl, PAP