Wisłostrada: 11 kilometrów / 237 reklam (po jednej stronie)
- Wywalczyliśmy sobie wolność, ale zapomnieliśmy o solidarności i poczuciu wspólnoty. To dlatego w Polsce jest brzydko - przekonuje Olgierd Dziekoński, niegdyś wiceprezydent Warszawy, a dziś sekretarz stanu w kancelarii prezydenta, który odpowiada za pracę nad ustawą o ochronie krajobrazu.
Społecznicy, architekci i urbaniści alarmują od lat: reklamy pożerają budynki, są w miastach i na wsiach, na plażach i w górach. Te wielkie, wydrukowane na plastikowych płachtach, te mniejsze na bilbordach i te najmniejsze: szyldy, potykacze, sztuczne palmy, stosy europalet i opon, stoiska z dachówkami, plastikowi kucharze... Jak jest, każdy widzi - chciałoby się powiedzieć. Ale przejazd dowolną wylotówką z dużego miasta dowodzi, że wciąż nie dostrzegamy bałaganu, jaki wokół siebie wytworzyliśmy. A jeśli nawet, to najwyraźniej nam on nie przeszkadza.
Do tego, by spojrzeć na własne otoczenie krytycznie zmusić mają przepisy. Powstająca z inicjatywy prezydenta Bronisława Komorowskiego ustawa o ochronie krajobrazu ma - między innymi - pomóc w walce o odzyskanie przestrzeni publicznej. - Wielu Polaków wciąż wyżej stawia "święte prawo własności", ale liczba osób, które rozumieją potrzebę uporządkowania otoczenia rośnie. Widać to w badaniach. Najwyższy czas zacząć dbać o to, co wspólne - przekonuje w rozmowie z tvnwarszawa.pl Olgierd Dziekoński.
To właśnie były wiceprezydent Warszawy odpowiada za wprowadzenie nowych przepisów. Projekt ustawy zakłada, że każdy samorząd będzie mógł przyjąć własną politykę reklamową. Zawrze w niej informację o tym gdzie, ile i jakie reklamy można wieszać czy ustawiać. Tych, którzy się nie podporządkują, straż miejska lub gminna karać będzie mandatami. Ma też docierać do samych reklamodawców i karać ich za tzw. sprawstwo.
Wszystko po to, by do walki z reklamami nie trzeba było już stosować wybiegów takich jak krakowski park kulturowy - niezbyt efektywnych, o ograniczonym zasięgu - czy polegać na niewydolnym nadzorze budowlanym.
Całkiem zniknąć nie może?
- W projekcie można znaleźć echa naszych postulatów i to bardzo nas cieszy - ocenia Aleksandra Stępień ze stowarzyszenia Miasto Moje A W Nim, które od 2007 roku stara się uświadomić decydentom, że do skutecznej walki z chaosem w przestrzeni publicznej niezbędne są zmiany w prawie. I dodaje: - Ustawa wprowadzi do polskiego prawa nowe definicje szyldu czy reklamy, których do tej pory brakowało. Da też samorządom do ręki narzędzie, których dziś nie mają w postaci tzw. mini-strategii.
Dziś reklamy można ograniczyć zapisami w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego. Te uchwalane są jednak bardzo długo. Małe gminy mogą sobie pozwolić na uchwalenie jednego planu obejmującego cały obszar, ale duże miasta objęte są wieloma wycinkowymi planami. Trudno stworzyć w ten sposób spójną politykę - może się nawet zdarzyć, że dwie pierzeje tej samej ulicy podlegać będą innym regulacjom. W myśl nowej ustawy samorząd mógłby przyjąć strategię, która obejmowałaby całą gminę.
- Reklama nie może zniknąć zupełnie, bo jest potrzebna gospodarce. Jeżeli ją ograniczać, to tak żeby nie wylać dziecka z kąpielą - przestrzega Marek Kuzaka, prezes firmy AMS, jednego z liderów rynku reklamy zewnętrznej w Polsce. I podaje przykład decyzji władz Warszawy sprzed kilku lat. Miasto nakazało wtedy usunięcie reklam z tzw. pasa drogowego. - Efekt był taki, że porządne nośniki dużych firm, ustawione w zgodzie z przepisami, w bezpieczny sposób, zastąpił gąszcz przypadkowych konstrukcji. Powstały trochę dalej od dróg, ale za to były większe. Czy na pewno o to chodziło? - pyta prezes AMS.
Tak wygląda Smyk bez reklamy:
Tak wygląda Smyk.
Kontrowersyjna opłata
Największe kontrowersje wzbudza jednak inny zapis ustawy - możliwość wprowadzania przezsamorząd opłaty za reklamy. Może to być wykorzystane przez gminy jako sposób na łatanie budżetów.
- Chcielibyśmy zapisu, który sprawi, że te pieniądze nie będą wpadały do wielkiego worka bez dna, lecz będą szły na konkretny, na przykład uzgodniony wcześniej z mieszkańcami cel - podkreśla Aleksandra Stępień, która brała udział w opiniowaniu projektu ustawy.
Obawa ma uzasadnienie - w projekcie znalazł się bowiem zapis, zgodnie z którym dochódz przyszłych opłat oszacowano na 66,7 mln złotych rocznie.
Zapis o opłacie, co oczywiste, nie podoba się też firmom z branży reklamowej. - Najłatwiej będzie obciążyć opłatami systemowe konstrukcje reklamowe. Za to banery z plastiku, przyczepione do płotów plastikowymi opaskami zaciskowymi pozostaną tam, gdzie są - obawia się Kuzaka. Temu właśnie zaradzić ma zapis o sprawstwie reklamodawcy - to jego, a nie tylko właściciela płotu czy działki i banera szukać będzie straż miejska.
Nie przy tym głosów, że obawy branży są mocno na wyrost, a sama ustawa napisana jest tak, by dużych firm outdoorowych nie tylko nie skrzywdzić, ale przy okazji "wyciąć" ich konkurentów - małe firmy, właścicieli pojedynczych bilbordów czy osoby wynajmujące pod nie grunt. - Duże firmy mogą wkalkulować opłatę w swoje plany. To maili przedsiębiorcy będą mieli problem z opłatami - alarmowała w toku prac nad ustawą opozycja.
- Rzeczywiście, słyszeliśmy zarzuty, że to ustawa lobbystyczna, opracowana pod kątem dużych graczy - potwierdza Stępień. Niektórym przedstawicielom strony społecznej nie podobało się m.in. to, że prace nad projektem toczą się w sejmowej komisji kultury i środków przekazu. Jej szefową jest bowiem Iwona Śledzińska-Katarasińska, związana wcześniej z Agorą, do której należy z kolei firma AMS (posłanka PO była dziennikarką łódzkiego dodatku "Gazety Wyborczej" i choć od 1991 roku zasiadała w sejmie, to aż do 2007 roku, kiedy sprawę opisała "Rzeczpospolita", formalnie była tam zatrudniona).
- Diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach. Jeśli opłata będzie powszechna i skutecznie egzekwowana, to może się przyczynić do uporządkowania rynku i tylko w tym kontekście jest nam to na rękę - nie ukrywa prezes Kuzaka. Ale przyznaje też, że bez wprowadzenia opłaty przepisy mogą być po prostu trudne do wyegzekwowania, a liczba reklam wcale się nie zmniejszy.
Reklamy w Raszynie
Jak duży może być szyld?
W odpowiedzi na zarzuty opozycji w projekcie znalazł się zapis, który mówi że bez opłat będzie można ustawić szyld informujący o działalności prowadzonej na terenie danej nieruchomości. Za reklamę nie musiałby więc płacić np. przydrożny warsztat, dopóki byłaby to reklama jego, a nie np. producenta części samochodowych. A same opłaty pobierać będą mogły tylko te samorządy, które uchwalą wcześniej strategię reklamową na swoich terenie.
Ale i tu nie brak wątpliwości. Prokuratura Generalna, która opiniowała projekt, sugerowała, że samorządy mogą dopuścić tylko tak małe szyldy, że firmy i tak musiały płacić. Strona społeczna obawia się czegoś przeciwnego - czy nie dopuszczą szyldów tak dużych, że efekt regulacji będzie żaden? Między stronami uczestniczącymi w konsultowaniu przepisów trwa więc spór o to, czy wielkość szyldu nie powinna być po prostu zapisana w ustawie. To z jednak nie podoba się samorządom, które chciałyby zachować w tej kwestii autonomię. Prokuratura przekonuje z kolei, że zapisy odwołujące się do "specyfiki lokalnej" są nieprecyzyjne.
To zresztą nie jedyna słabość ustawy wypunktowana przez prokuraturę. Kwestionuje ona również opieranie się na subiektywnych pojęciach, takich jak "oszpecanie" budynku. Wątpliwości budzi też fakt, że w projekcie mowa jest o reklamowaniu działalności gospodarczej i o reklamie o charakterzezachęcającym do określonego zachowania. Nie ma natomiast mowy o reklamie wizerunkowej czy o działalności społecznej. Nie wiadomo więc, czy bilbordy zachęcające np. do wsparcia fundacji, podlegałyby jej rygorom.
"Początek żmudnego procesu"
Swoje uwagi do projektu miały też Związek Województw RP czy Związek Rewizyjny SpółdzielniMieszkaniowych RP, który zwraca uwagę, że wprowadzenie opłat może się przełożyć na wzrost czynszów: - W proponowanych przepisach wprowadza się de facto kolejny podatek ponoszony przez spółdzielnie mieszkaniowe obok podatku od nieruchomości - zwracają uwagę spółdzielcy.
W dodatku ustawa łączy w sobie bardzo wiele dziedzin. By była efektywna, w życie muszą wejść zmiany przepisów w kodeksie wykroczeń, prawie budowlanym, kodeksie drogowym czy ustawie o ochronie zabytków.
Projekt trafił do sejmu w lipcu zeszłego roku. Na etapie I czytania został skierowany do prac w komisjach. To tam mają zostać poprawione kontrowersyjne zapisy. W życie może wejść jeszcze w tym roku. - Nie będzie cudownym lekiem na wszystkie problemy. Nie rozwiąże ich, a na pewno nie od razu. Ale po pierwsze, daje samorządom narzędzia do działania, a po drugie stanowi bardzo wyraźny głos w sprawie estetyki. Pokazuje, że to, co ładnej, jest wartościowe i że warto zacząć o to dbać - przekonuje Dziekoński.
Reklamy w Raszynie
Karol Kobos