Ukradła krem za ponad 1,6 tysiąca złotych. Dziennikarzom tłumaczyła, że zabrała go przez roztargnienie. Sprawą jednej z najbardziej znanych bułgarskich dyplomatek wkrótce zajmie się warszawski sąd.
- Zatrzymanie bułgarskiej obywatelki na lotnisku w Warszawie za kradzież ze sklepu prawdopodobnie nie wzbudziłoby żadnego zainteresowania, gdyby chodziło o zwykłego obywatela. Sprawa Eleny P. wygląda jednak zupełnie inaczej. Oskarżenia padły w stosunku do osoby publicznej, do jednego z najlepszych ambasadorów, jakich Bułgaria miała po 1989 roku - mówi portalowi tvnwarszawa.pl Krasimir Krumov, dziennikarz gazety "Monitor".
"Afera kremowa"
Historia zatrzymania blisko 66-letniej Eleny P., która poruszyła opinię publiczną w Bułgarii i nazywana była "aferą kremową", zaczęła się w piątek 24 lutego.
Elena P., w wolnej Bułgarii ceniona dyplomatka, przez wiele lat ambasadorka w USA, a wcześniej między innymi osobista tłumaczka komunistycznego przywódcy Teodora Żiwkowa, czekała na Lotnisku Chopina na popołudniowy lot do Sofii. Przed wejściem na pokład odwiedziła sklep wolnocłowy. Wyszła z niego z kremem wartym 1640 złotych. Nie zapłaciła.
W sklepie nie włączył się alarm, prawdopodobnie dlatego, że - ze względów wizerunkowych - do tak drogich kremów nie montuje się zabezpieczeń. Nie niepokojona przez nikogo Elena P. wsiadła do samolotu i po kilku godzinach była w Sofii.
Tymczasem w sklepie, ktoś zorientował się, że na półce brakuje drogiego, ekskluzywnego kosmetyku. Pracownicy powiadomili policję.
Krem miała przy sobie
Policjanci przejrzeli nagrania z monitoringu ze sklepu i z bramki wyjściowej prowadzącej do samolotu. Ustalili, że kradzieży dokonała pasażerka Elena P. Kobieta została "zastrzeżona" w policyjnych bazach. To oznacza, że w przypadku legitymowania przez jakikolwiek patrol policji lub straży granicznej miała zostać zatrzymana.
Stało się to szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Już trzy dni później, w poniedziałek 27 lutego, Elena P. wróciła do Warszawy. Została zatrzymana na Lotnisku Chopina. Co więcej miała przy sobie skradziony krem.
Nie wiemy, jak tłumaczyła się policjantom, ale w wersji przedstawionej bułgarskim dziennikarzom była mowa o "nieporozumieniu". Kobieta twierdziła, że w trakcie zakupów odebrała telefon od chorej matki. Chciała spokojnie porozmawiać, więc wyszła ze sklepu, nie odkładając kremu na półkę. Wówczas włączył się alarm. Dopiero później okazało się, że przebieg wydarzeń był zupełnie inny.
Karę musi zaakceptować sąd
Elena P. twierdziła, że zapłaciła mandat i sprawa jest zakończona. Nie do końca. - Prokurator zastosował zabezpieczenie majątkowe u podejrzanej w wysokości 2 tysięcy złotych na poczet przyszłej kary - wyjaśnia prokurator Michał Dziekański, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Na grzywnę w takiej właśnie wysokości Elena P. umówiła się z prokuratorem. Tą karę musi jeszcze zaakceptować sąd.
Wniosek o dobrowolne poddanie się karze został na początku kwietnia przekazany do sądu, ale prowadzący sprawę sędzia odesłał go do prokuratury, by uzupełniła tak zwane braki formalne. - Podstawą zwrotu był brak tłumaczenia na język bułgarski aktu oskarżenia oraz powiadomienia o przesłaniu aktu oskarżenia - Anna Wereszczyńska, wiceszefowa Prokuratury Rejonowej Warszawa-Ochota.
Prokuratura czeka teraz na tłumaczenie dokumentów. Gdy tylko je dostanie, sprawa ponownie zostaną przekazana do sądu.
Elena P. miała zostać szefową warszawskiego biura Komitetu Żydów Amerykańskich, które zostało uroczyście otwarte pod koniec marca. Po wybuchu "afery kremowej" złożyła jednak rezygnację.
Piotr Machajski