Pan Tymon spóźnił się kilka minut na matematykę, bo autobus nie przyjechał na czas. Na lekcje dotarł samochodem zamówionym przez aplikację. Sąd zdecydował, że należy mu się zwrot kosztów przejazdu. Dlaczego uczeń postanowił walczyć o rekompensatę? Pyta o to Łukasz Wieczorek w materiale magazynu "Polska i Świat".
Było koło 7.30. Na przystanku przed Biblioteką Uniwersytetu Warszawskiego pan Tymon czekał na autobus linii 118. I nie mógł się doczekać. - Z tego przystanku chciałem pojechać do szkoły na lekcje - mówi Tymon Radzik. Jechał na matematykę. Już na przystanku liczył, że może liczyć na rozkład jazdy. - Autobus nie przyjeżdżał od blisko 15 minut - wspomina.
Nie mógł dłużej czekać, więc zamówił transport przez aplikację i tak dojechał do szkoły. Był prawie na czas. Za przejazd zapłacił nieco ponad 22 złote.
"Tu nie chodzi o pieniactwo"
Nie każdy autobus dojeżdża na czas, ale czy pasażerowie powinni to zaakceptować? Pan Tymon nie zamierzał tak tego zostawiać. - Uznałem, że pasażer może polegać na komunikacji zbiorowej i w związku z tym poprosiłem Arrivę w reklamacji, żeby te koszty zrefundowała - mówi. Wcześniej jego reklamacja trafiła do Zarządu Transportu Miejskiego, ale stamtąd został on skierowany do przewoźnika.
- Taka rekompensata czy zwrot należności za bilet takiej osobie nie przysługuje - mówi Joanna Parzniewska, rzecznik prasowy grupy Arriva w Polsce.
Uczeń nie mógł dojść do porozumienia z przewoźnikiem. Sprawa trafiła do sądu. Ten uznał, że firma ma oddać panu Tymonowi 22 złote i 23 grosze z odsetkami. - Tu nie chodzi o żadne pieniactwo. Tu nie chodzi o te dwadzieścia złotych, tu chodzi o zasadę. Chodzi o to, żeby pasażerowie mogli polegać na komunikacji zbiorowej - zaznacza Radzik.
"W ocenie sądu pozwany nie wykazał w żaden sposób w niniejszym postępowaniu, że te przyczyny opóźnienia były niezależnego od niego, że nie mógł ich przewidywać” - to argumentacja sądu, który wydał wyrok.
- Ten kurs został zrealizowany z 16 minutowym opóźnieniem, ze względu na warunki ruchu drogowego w Warszawie. Nie mieliśmy na to wpływu. Po prostu były korki - twierdzi rzeczniczka przewoźnika.
Wyrok nie jest prawomocny. Arriva nie wyklucza złożenia apelacji.- Po wyroku, po zapoznaniu się z tą argumentacją sądu jaką przyjął, uzasadnieniu pisemnym, będziemy decydować - zastrzega Parzniewska.
Korek to nie wymówka
- Korki w mieście nie mogą uzasadniać spóźnień autobusów. Przede wszystkim nie powinny wyłączać odpowiedzialności przewoźnika z tego tytułu. Chodzi o to, że korki nie są tak zwaną siłą wyższą - uważa uczeń.
Sprawa pana Tymona może być przełomowa. Nie wykluczone, że spóźnieni pasażerowie chętniej będą przesiadać się na taksówki i walczyć o zwrot kosztów przejazdu. - Pewnie przewoźnik trochę obawia się skutków tego wyroku, bo będzie obawiać się kierowania wezwań do zapłaty i pozwów do sądu. Ci pasażerowie, którzy mają podobną sytuację będą się na ten wyrok powoływać - ocenia adwokat Katarzyna Topczewska.
Według warszawskich przepisów opóźnienie pojazdu komunikacji miejskiej może wynieść góra trzy minuty. - Pasażerowie w sytuacjach, na które przewoźnicy nie mają wpływu, czyli właśnie korki, czyli wypadek, tę dozę wyrozumiałości mogliby mieć - przyznaje Parzniewska.
- Pasażer powinien być do korków w mieście przyzwyczajony i do tego, że komunikacja miejska ma opóźnienia… Uznałem, że tego typu wyjaśnienie jest nie do zaakceptowania - podkreśla Radzik.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24