Około godziny 11:30 do siedziby łódzkiego PiS przy ul. Sienkiewicza 61 wszedł starszy mężczyzna. Miał przy sobie nóż, pistolet i paralizator. Mężczyzna skierował się do sekretariatu jednego z biur poselskich i tuż po wejściu wyciągnął broń i wystrzelił w kierunku Marka Rosiaka, asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego. Mężczyzna zginął na miejscu. Został trafiony czterema kulami.
Następnie napastnik - krzycząc, że chce zabić Jarosława Kaczyńskiego i powystrzelać pisowców – rzucił się, tym razem z nożem w ręku, na Pawła Kowalskiego, asystenta posła Jarosława Jagiełły. Doszło do szarpaniny, Kowalski został kilkakrotnie ugodzony nożem w szyję.
Tymczasem portier, który usłyszał strzały, wszedł na piętro i zauważył napastnika szamoczącego się z Kowalskim. Wybiegł na zewnątrz i zaalarmował straż miejską, której siedziba znajduje się kilkanaście metrów dalej. Strażnicy natychmiast ruszyli do siedziby PiS. Jeden z nich, były komandos, obezwładnił mężczyznę. Wyprowadzany w kajdankach do radiowozu, krzyczał: - Chciałem zabić Kaczyńskiego, tylko za małą broń miałem.
Tak wyglądały wstępne informacje przekazywane przez policję i świadków.
Przyznał się, odmówił wyjaśnień
Napastnikiem okazał się 62-letni Ryszard C. z Częstochowy, były taksówkarz, wcześniej nienotowany, rozwiedziony, bezdzietny. Od lipca, kiedy wymeldował się z mieszkania w Częstochowie, krążył po kraju. W czasie ataku był trzeźwy. Mężczyzna przyznał się do winy. Odmówił składania wyjaśnień.
Broń kupił jeszcze w czasach PRL - był to gazowy pistolet przerobiony na broń ostrą. Jego zachowanie nie wskazywało, by cierpiał na zaburzenia psychiczne. Napastnik usłyszał zarzuty zabójstwa i usiłowania zabójstwa, za co grozi dożywocie. - W obu przypadkach zastosowanie przez niego przemocy było związane z przynależnością partyjną obu mężczyzn - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania.
Ranny Paweł Kowalski po południu przeszedł operację, a jego stan lekarze określali jako stabilny. W zabiegu zszyto mu ranę na szyi, ale z powodu narastającego obrzęku krtani konieczna była tracheotomia.
Areszt pod szczególnym nadzorem
Z czasem dochodziły kolejne informacje o Ryszardzie C. Okazało się, że przez dużą część życia pracował w Kanadzie. Ma paszport tego kraju i pobiera w nim emeryturę. Jak mówił potem w rozmowie ze śledzczymi i policjantami zabójstwo planował od ponad roku. Chciał zastrzelić jednego z czołowych polskich polityków. Swoją motywację określił jako prywatne rozczarowanie polityką. Okazało się też, że był wcześniej widziany pod siedzibę Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz pod Płacem Prezydenckim.
Jeszcze we wtorek Ryszard C. usłyszał zarzuty zabójstwa oraz usiłowanie zabójstwa za co grozi mu dożywocie. Dzień później prokuratura wystąpiła z wnioskiem o areszt dla niego. Zgodnie z decyzją sądu zostanie osadzony w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie zostaną zastosowane wobec niego szczególne środki bezpieczeństwa.
"Kampania nienawiści i dożynanie watahy"
Dramatyczne wydarzenia w łódzkim biurze PiS odbiły się szerokim echem, zwłaszcza wśród polityków. Godzinę po tragedii, na konferencji prasowej Jarosław Kaczyński stwierdził, że atak był efektem „wielkiej kampanii nienawiści prowadzonej wobec PiS od długiego czasu", którą rozpoczęły słowa Donalda Tuska o „moherowej koalicji”. - Później mieliśmy do czynienia z "dożynaniem watahy". Przypomnę, że osobie, która walczy o życie, dzisiaj podcięto gardło. Później mieliśmy do czynienia z „bydłem” i z całą masą różnego rodzaju innych ataków – zaznaczył prezes PiS.
Ostrzegł też, że "każde słowo, które będzie nawiązywało do tej kampanii nienawiści, będzie już po prostu wzywaniem do morderstw, ktokolwiek je wypowie - czy to będzie polityk czy dziennikarz". Później w wywiadzie dla Radia Maryja odpowiedzialnością moralną i polityczną za wydarzenie w Łodzi obarczył premiera Tuska oraz PO. - To jest śmierć z powodów politycznych. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości – stwierdził.
Polityczne emocje
Donald Tusk przyznał, że wszystko wskazuje na to, że motywacja napastnika miała charakter polityczny. Podkreślił jednak, że ta niepotrzebna, tragiczna śmierć "nie może być dla nikogo pretekstem, aby polityka w Polsce stała się sceną już wyłącznie ziejących do siebie nienawiścią polityków". - Musi stać się dokładnie odwrotnie - oświadczył premier.
Jednak w Sejmie emocje bynajmniej nie opadły. Stefan Niesiołowski (PO) określił prezesa PiS jako „kandydata do psychiatrycznego leczenia”. Jolanta Szczypińska (PiS) powiedziała z gorzką ironią, że "akcja 'dorżnąć watahę' rozpoczęta". PiSowski kandydat na prezydenta Łodzi, Witold Waszczykowski, uzupełnił, że „zaczyna się zabijanie opozycji”.
Szef klubu PSL Stanisław Żelichowski natomiast ocenił, że Jarosław Kaczyński stara się wykorzystać politycznie tragiczne wydarzenia w łódzkim biurze PiS. A Bartosz Arłukowicz z SLD za sytuację obwinił obie partie. - Ta eskalacja emocji, ta nienawiść między wami, w której się zabarykadowaliście, doprowadza do agresji na ulicy. Dziś jako politycy doszliśmy do ściany. Gdzie można pójść dalej? – pytał.
Prezydent chce rozmawiać o agresji
Jeszcze w środę prezydent Bronisław Komorowski zaprosił szefów partii reprezentowanych w Sejmie i szefów klubów parlamentarnych na rozmowy o agresji w polityce. Jako pierwszy, w piątek o godz. 11.30 miał się z nim spotkać prezes PiS Jarosław Kaczyński. W tym czasie na posiedzeniu Sejmu premier Donald Tusk podawał informację rządu na temat okoliczności wydarzeń w łódzkiej siedzibie PiS. Kaczyński wysłał w zastępstwie szefa klubu PiS Mariusza Błaszczaka i wiceszefową partii Beatę Szydło. Prezydent ich nie przyjął proponując Kaczyńskiemu inny termin spotkania. - Wykluczam spotkanie z prezydentem - oświadczył lider PiS.
Szefowie pozostałych trzech partii zostali zaproszeni na piątek: Grzegorz Napieralski na godz. 8, Waldemar Pawlak na 8.30, Donald Tusk na godz. 9. Wszyscy zapowiedzieli, że się zjawią.
W Sejmie natomiast po wysłuchaniu informacji rządu Jarosław Kaczyński mówił, że wtorkowy atak "to nie jest tylko atak na PiS, ale na wielką część społeczeństwa, której odmawia się praw obywatelskich". Prezes PiS nawiązał też do konfliktu o przeniesienie krzyża spod Pałacu Prezydenckiego. Mówił o tym, jak "profanowany" był krzyż, a ludzie "obrażani i bici" oraz o tym, że "gaszono papierosy na szyjach modlących się kobiet i oddawano mocz na palące się znicze".
Tłumy na pogrzebie
Marek Rosiak spoczął 28 października na Starym Cmentarzu w Łodzi. Żegnały go tłumy łodzian, a także politycy wszystkich partii reprezentowanych w Sejmie.
- Spotkali się po raz pierwszy i ostatni. Ofiara i zabójca. Napastnik zamordował człowieka, od którego nie doznał najmniejszej krzywdy - powiedział wcześniej podczas kazania w łódzkiej bazylice biskup Adam Lepa. - Padły śmiertelne strzały. Agresorowi wystarczyło, że miał przed sobą kogoś, kto w jego mniemaniu uosabiał bardzo groźnego wroga. Dlatego podsycana nienawiść może przerodzić się w bezwzględnego kata. Demonizowanie wroga zawsze rozbudza najgorsze upiory, nad którymi nie sposób zapanować. Dalej to już jest destrukcja, a tragedia ludzka staje się nieunikniona - mówił bp Lepa.
kaw//mat,fac,mtom