Biały proszek, kwiecista sukienka, pomalowane usta, prostytutki i Krzysztof Piesiewicz - to bohaterzy filmów, które nigdy miały nie ujrzeć światła dziennego. By tak się stało, senator PO zapłacił prostytutkom, które - jak twierdzi - szantażowały go, wysoką sumą pieniędzy. W grę wchodzić ma nawet pół miliona złotych. Do kompromitujących nagrań jednak dotarł i opublikował je "Super Express".
Cała historia miała miejsce ponad rok temu. 64-letni Krzysztof Piesiewicz kilka razy spotkał się wtedy z dwiema prostytutkami. Kobiety jedno ze spotkań z politykiem nagrały aparatem fotograficznym. Łącznie zarejestrowały kilkanaście filmików trwających od 10 do 30 sekund. Na jednym z nich widać, jak senator pochyla się nad stołem i wciąga leżący na nim biały proszek. Według kobiet to kokaina. W kolejnych sekundach widać Piesiewicza w kwiecistej sukience. Jedna z kobiet maluje mu usta szminką. Polityk nie wygląda na w pełni przytomnego.
500 tys. za nagrania
Według "Rzeczpospolitej" kobiety zdecydowały się nagrać senatora z zemsty. Jedna z nich utrzymuje, że na początku znajomości Piesiewicz miał im obiecać załatwienie pracy, ale tego nie zrobił. Domniemane szantażystki miały zażądać za taśmy nawet 500 tys. zł. Inną wersję zdarzeń mają śledczy, według których była to zorganizowana grupa przestępcza mająca zarabiać na szantażowaniu VIP-ów.
Jak mówi Piesiewicz, "dwukrotnie uległ szantażystom". Kiedy po raz trzeci zażądali pieniędzy, senator powiadomił policję i prokuraturę.
Prostytutka: tak, szantażowałam
Szantażystów udało się zatrzymać. Jedną ze wskazanych przez senatora kobiet 18 listopada w centrum Warszawy. Zatrzymana była przekonana, że spotyka się z asystentką Piesiewicza, która odkupi od niej nagrania. Transakcja była jednak zaaranżowana przez policję, a w roli asystentki wystąpiła funkcjonariuszka policji.
Według "Wprost" prostytutka przyznała się już do szantażu. Prokuratura tych informacji nie potwierdza. Tłumaczy, że nie udziela żadnych informacji do czasu przesłuchania senatora. By mogło to się stać, wystąpiła do marszałka Senatu Bogdana Borusewicza o uchylenia immunitetu. Zanim marszałek podjął decyzję, w tej samej sprawie zwrócił się do niego sam Piesiewicz.
W sprawie Piesiewicza prokuratura prowadzi jeszcze jedno śledztwo. Dotyczy ono domniemanego posiadania oraz udzielania innym osobom narkotyków przez polityka PO. W zależności od ilości grozi za to od trzech do nawet ośmiu lat więzienia.
"To sproszkowany lek"
Senator broni się. Twierdzi też, że padł ofiarą szantażu. Co prawda przyznaje, że osoba na filmach to on i ze miał intymne kontakty z autorką filmów, ale zaprzecza jakoby tamtego dnia wziął narkotyki. Tłumaczy, że zażył "sproszkowany lek". - To była przygotowana prowokacja. Ta sprawa zniszczyła mi życie - mówi senator.
"Odczepcie się od Piesiewicza"
W obronie senatora stanęli artyści oraz politycy. - Krzysztof Piesiewicz to wybitny artysta, a artystom więcej wolno. A tym krajem rządzi stara baba, kołtun i kler uzurpujący sobie prawo do moralnych wyroków – powiedział Maciej Maleńczuk. - Czy na filmach Scorsese wciągamy prawdziwy koks? Wtedy stosowany jest surogat, bo to rzeczywistość filmowa. Z tym samym mamy do czynienia tutaj. Proszę się odczepić od Piesiewicza – dodał piosenkarz.
Za senatorem wstawił się również jego partyjny kolega Kazimierz Kutz. - Na Krzysztofa Piesiewicza rzuciły się hieny, które zwęszyły kawał świeżego mięsa - ocenił reżyser i poseł PO.
Wyznanie win
Specjalista od wizerunku Eryk Mistewicz uważa, że "akcja z taśmą Piesiewicza" to przykład polowania na polityków. - Poluje na nich biznes, panny różnych obyczajów. I politycy musza być świadomi, że każdy ich ruch, wszystko może być elementem gry wobec nich. Bo trwa gigantyczne polowanie na polityków – powiedział.
Mistewicz zaznaczył, że Piesiewicz ma jeszcze szansę wyjść z tej sytuacji obronną ręką, jeśli przeprosi. Podobnego zdania jest psycholog Leszek Mellibruda, według którego bardziej wiarygodny jest człowiek, który popełnił błąd i się do niego przyzna, niż ten który zawiódł i nie potrafi powiedzieć prawdy.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24