50 osób w szpitalu, trzy ofiary śmiertelne - to bilans największego w historii Polski pożaru. Wybuchł 26 sierpnia 1992 r. w okolicach Kuźni Raciborskiej. Przez Polskę przechodziła wtedy fala tropikalnych upałów, podobnych do tych, jakie panują obecnie. Tego dnia było 38 stopni Celsjusza, a ostatni deszcz spadł w maju. Trasą Racibórz - Kędzierzyn-Koźle przejeżdżał pociąg. Hamował w pobliżu lasów nadleśnictwa Kuźnia Raciborska. Wystarczyła iskra spod kół pociągu...
Około 13:50 napływa informacja z wieży obserwacyjnej w pobliżu Kuźni Raciborskiej. W tym czasie jednostka gasząca pożar na torfowisku zauważa płomienie trawiące wysokie sosnowe lasy. Płonące sosny powodowały śmiertelne zagrożenie, ich igliwie zawiera olejki eteryczne, zapalające się szybciej niż inne materiały leśne. - Potraktowaliśmy to jako standardowy pożar, nikt nie spodziewał się takiej tragedii - wspomina dziś asp. sztab. Stefan Kaptur, wtedy 35-letni uczestnik akcji.
Gdy dotarł na miejsce, stały już tam cysterny z wodą. - Poczuliśmy moment ulgi. Uwierzyliśmy, że uda nam się ugasić ten pożar. Trwało to jednak ledwie chwilę. Wkrótce usłyszeliśmy krzyki, że ogień jest już po drugiej stronie drogi - wspomina.
Śmiertelne żniwa żywiołu
Silny wiatr porywał płonące poszycie i przerzucał w inne strefy lasu. Na miejsce wzywano kolejne jednostki z dwóch ówczesnych województw: katowickiego i opolskiego. Starania strażaków nie przynosiły jednak efektów. Po godzinie pożar objął już 80 hektarów, po dwóch godzinach - 180 ha.
Krótko po godz. 16:10 gwałtowny ogień zaskoczył interweniujące jednostki. Niespodziewana zmiana kierunku wiatru odcięła drogę ucieczki pięciu samochodom gaśniczym i 20 strażakom. Dwóch strażaków nie zdołano ewakuować. W płomieniach zginęli st. asp. Andrzej Kaczyna i dh Andrzej Malinowski.
Nie były to jedyne ofiary szalejącego żywiołu. Zginęła także kobieta potrącona przez wóz strażacki, pędzący uzupełnić wodę.
Następnego dnia po zgłoszeniu obszar pożaru wynosił już 5,5 tysięcy ha, dwa dni później 6 tysięcy. W akcję gaśniczą zaangażowane były już jednostki z całego kraju. - Pożar wybuchł w środę, w domu byłem dopiero w sobotę. Na miejscu byliśmy non stop - przyznaje Kaptur.
Strażacy przerywali pracę jedynie na chwilę, by zregenerować siły podczas krótkiej drzemki i wzmocnić się ciepłym posiłkiem.
W akcji pomagały nawet czołgi
Spłonęło ponad 9 tysięcy hektarów na terenie dwóch województw i trzech nadleśnictw. Akcję ratowniczo- gaśniczą prowadzono w skrajnych warunkach do września. Na miejscu, obok strażaków pracowały wojsko, policja i obrona cywilna. W sumie – około 12 tysięcy osób, 1 100 różnego rodzaju pojazdów gaśniczych, 50 cystern kolejowych, 26 samolotów gaśniczych dromader, 6 lokomotyw, 4 śmigłowce gaśnicze a także sprzęt ciężki: czołgi, pługi i spychacze. Akcja gaśnicza kosztowała w sumie 67 mld zł.
Dziś na terenie, który objął pożar, odrasta młody las. Wybudowano też lotnisko, gdzie znajdują się dwie duże cysterny z wodą dla samolotów ratunkowych. W samym środku lasu stoi postument upamiętniający tragicznie zmarłych strażaków.
Dym widoczny był z 20 km
Dwa tygodnie wcześniej z olbrzymim pożarem walczono w Wielkopolsce. 10 sierpnia 1992 r. strażacy z Wielenia mieli mnóstwo pracy. Dopiero co wrócili z akcji gaśniczej w Wieleniu Południowym, gdy w komendzie znów rozdzwoniły się telefony. Tym razem palił się nasyp kolejowy między Miałami a Drawskim Młynem.
- Ujrzeliśmy słup dymu, byliśmy już pewni, że pali się las i to na dużym obszarze - wspomina naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Wieleniu, Dominik Dembski.
Strażacy próbowali gasić pożar, spychając linię ognia jak najbliżej jezior. Słup dymu był widoczny z odległości 20 km. Sięgał 2 km. - Dym był niczym gęsta mgła. Powietrze aż drgało od gorąca - wspomina Dembski.
Akcję utrudniał silny wiatr. Zmiana jego kierunku na zachodni spowodowała szybkie przemieszczanie się ognia, a mały cyklon, który spowodował bardzo silną turbulencję, doprowadził do burzy ogniowej. Z tego powodu wycofano z akcji samoloty. Leśnicy ocenili, że pożar obejmuje kilkaset hektarów.
- Skierowano nas na skrzyżowanie dróg Zawada - Drawski Młyn - Piłka. Paliły się korony drzew, ogień przemieszczał się kilka razy przez to samo miejsce. Działało już coraz więcej jednostek, niestety w stosunku do potrzeb było to za mało. Po obronie skrzyżowania ważnego dla komunikacji skierowano nas do miejscowości Zawada. Są tam stawy rybne i na ich bazie zorganizowano obronę. Wszyscy ludzie mieli na twarzach chusty. Kilka motopomp pracowało bez ustanku, dolewano tylko paliwo. Broniono budynków mieszkalnych, co zakończyło się sukcesem. Niestety, spłonął samochód z OSP Rosko. Kierowca z objawami zaczadzenia został przewieziony da szpitala - relacjonuje Dembski.
Topił się lakier na samochodach
Ogień przemieścił się w okolice miejscowości Potrzebowice, zagrożone były budynki mieszkalne magazyny i skład paliwa. Cały las stał w płomieniach, ściana ognia odcięła jednostki gaśnicze od drogi do Potrzebowic. Powietrze było tak gorące, że spaliło lakier na wozie strażackim. Asfalt rozgrzał się do tego stopnia, że samochody zostawiały ślady opon. Łączność nie działała od kilku godzin. Chwilowe opanowanie sytuacji pozwoliło strażakom na krótki odpoczynek i obiad w Wieleniu. W tym czasie w Wieleniu ludzie organizowali ewakuację. - Dom wyglądał jak wielki punkt ewakuacyjny - mówi naczelnik OSP Wieleń, którego mama samochodem wywoziła ludzi z osad leśnych. Odpoczynek nie trwał długo, kolejne wezwanie dotyczyło Miałów, gdzie paliły się budynki gospodarcze. W Miałach krajobraz wyglądał jak w filmach wojennych. Ludzie wynosili dobytek z domów i koczowali na ulicach. Część mieszkańców opuściła wieś. Połowa załogi spała, a druga połowa gasiła pożar zabudowań.
Zbawienna burza
Pożar trwał do godz. 0:30 następnego dnia i zakończył się dzięki gwałtownej burzy, która w ciągu zaledwie 15 minut ugasiła ogień, ratując tym samym pozostałą część Puszczy Noteckiej. Burza okazała się zbawienna, strażacy dogasili ogień i około godziny 4 nad ranem wycofano ich z akcji.
- Ludzie klęczeli i płakali ze szczęścia - wspomina Dembski.
Pożar ten jest drugim co do wielkości pożarem lasu w Polsce po II wojnie światowej. Na pierwszym miejscu plasuje się pożar w Kuźni Raciborskiej. W ciągu dziewięciu godzin w Puszczy Noteckiej spłonęło prawie 6 tys. hektarów lasów, 19 budynków gospodarczych i trzy gospodarstwa. Nie było ofiar w ludziach. Przyczyną tragedii, podobnie jak w Kuźni Raciborskiej, była iskra z zaciśniętych hamulców przejeżdżającego pociągu.
Dzisiaj na miejscu dawnego pożaru rośnie nowy, młody las. Stworzono sieć monitorującą lasy i otwarto bazę, w której stacjonują samoloty gaśnicze. Wzdłuż torowiska utworzono 8-metrowe pasy przeciwpożarowe (pozbawione roślinności), a także biologiczne pasy bezpieczeństwa o szerokości od 50 do 100 metrów, porośnięte wyłącznie gatunkami liściastymi.
Autor: Karolina Kozicka, Filip Czekała / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: OSP Kuźnia Raciborska