- Stewardessa koło mnie powiedziała, że ma dwoje dzieci i że nie mamy podwozia. Ja wtedy pomyślałam, że to koniec i zginiemy i tylko tak sobie powtarzałam: "Chcę, żeby było szybko" - wspomina ostatnie chwile przed awaryjnym lądowaniem Boeinga 767 na lotnisku Chopina w Warszawie pasażerka feralnego lotu, Irena Kubajewska i dodaje: - Zaraz potem wylądowaliśmy i było jak byśmy zjeżdżali z górki na sankach.
Irena Kubajewska była jednym z 220 pasażerów lotu nr 16 rozpoczynającego się w Newark w stanie Nowy Jork i kończącego się w Warszawie. Kilka minut przed lądowaniem przypadkowo usłyszała od stewardessy rozmawiającej w pobliżu z inną kobietą, że samolot nie ma wysuniętego podwozia.
"Ludzie zaczęli bić brawo i uciekać"
- Ona była zdenerwowana i wspominała, że ma dwójkę dzieci - przypomina sobie pani Irena, która wtedy pomyślała, że to ostatnie minuty jej życia. Jak powtarza - chciała tylko "umrzeć szybko". W zamian przeżyła jednak "lądowanie jak po maśle", "gładkie jak rzadko kiedy". Sam moment opuszczania maszyny też trwał tylko chwilę, a ludzie którzy "bili brawo i uciekali" wcale na siebie nie wpadali i po chwili ona też już była na zewnątrz.
Przez kolejne godziny spędzone w oczekiwaniu na odbiór bagażu nie przejmowała się już niczym szczególnym. - Było ciepło, było co jeść i żadnych powodów do zdenerwowania - podsumowuje doświadczenie tamtego lotu pani Irena.
Awaryjne lądowanie
Samolot Polskich Linii Lotniczych LOT Boeing 767 wylądował awaryjnie we wtorek po południu na stołecznym lotnisku. Maszyna nie mogła wysunąć podwozia i lądowała "na brzuchu". Na pokładzie było 220 pasażerów i 11 członków załogi, nikt nie został ranny.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24