- Niekompetencja i brutalne działania - o to oskarżają policję organizatorzy Marszu Niepodległości. W ich ocenie służby porządkowe 11 listopada na ulicach Warszawy całkowicie zawiodły. Narodowcy złożyli do prokuratury doniesienie na komendanta stołecznego. - Mogłoby dojść do nieszczęścia, gdyby nie postawa funkcjonariuszy - odpowiada policja.
W piątek podczas Święta Niepodległości na ulicach stolicy doszło do zamieszek. Na Nowym Świecie nastąpiła konfrontacja policji z działaczami organizacji lewicowych, w większości pochodzącymi z Niemiec. Natomiast na pl. Konstytucji i pl. Na Rozdrożu do starć z policją doszło podczas Marszu Niepodległości zorganizowanego przez Młodzież Wszechpolską i ONR. Z policją biły się grupy pseudokibiców.
W wyniku starć demonstrantów z policją zatrzymano 210 osób. 40 funkcjonariuszy zostało lekko rannych. Do szpitali przewieziono 30 osób, które odniosły obrażenia
Oburzeni narodowcy
Jak mówił we wtorek na konferencji prasowej prezes Młodzieży Wszechpolskiej Robert Winnicki, w miarę napływu nowych informacji o wydarzeniach 11 listopada pojawia się coraz więcej pytań dotyczących działania służb.
Po pierwsze, wcale nie doskonała postawa, a chaos i niekompetencja. Po drugie niesłychana brutalizacja działań wobec uczestników Marszu Niepodległości i przypadkowych przechodniów. Po trzecie niekompetencja granicząca z prowokacją, Prezes Młodzieży Wszechpolskiej, Robert Winnicki
Paweł Pietkun z portalu Nowy Ekran poinformował, że w poniedziałek w Prokuraturze Generalnej zostało złożone doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez komendanta stołecznego policji. Nowy Ekran zarzuca mu niedopełnienie obowiązków polegające na braku nadzoru nad działaniami policji, co miało skutkować m.in. nadużyciem prawa przez funkcjonariuszy.
Policja pewna siebie
- Każdy ma prawo kierować wnioski do prokuratury i prokuratura to rozstrzygnie - skomentował rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji Maciej Karczyński. Podkreślił, że w stronę funkcjonariuszy w piątek poleciały kamienie, race i inne niebezpieczne przedmioty.
- To my ponieśliśmy straty w ludziach i sprzęcie. Pokojowe zapowiedzi organizatorów nie wszyscy uszanowali. Znaleźli się tzw. chuligani, którzy przyszli w to miejsce z konkretnym nastawieniem i z konkretnym działaniem - powiedział Karczyński. Dodał, że nie doszło do przerwania kordonów, więc nie było bezpośredniej konfrontacji stron. - Co by było, gdyby na miejscu nie było policji? Co by się mogło stać, gdyby nie dzielna postawa naszych policjantów? - pytał.
To my ponieśliśmy straty w ludziach i sprzęcie. Pokojowe zapowiedzi organizatorów nie wszyscy uszanowali. Znaleźli się tzw. chuligani, którzy przyszli w to miejsce z konkretnym nastawieniem i z konkretnym działaniem Maciej Karczyński, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji
Pytania do funkcjonariuszy
Oskarżający policję organizatorzy marszu chcą m.in. wiedzieć, dlaczego ich pochód nie był zabezpieczany przez funkcjonariuszy na większości swojej trasy. W odpowiedzi Karczyński podkreśla, że policjanci cały czas towarzyszyli demonstracji. - Gdy policjanci chcieli zrobić asystę kroczącą, byli atakowani, dlatego czyniliśmy to z pewnej odległości. Policjanci nie dopuścili, by ktoś zaatakował marsz - dodał Karczyński.
Organizatorzy manifestacji pytają, dlaczego stołeczny ratusz odmownie odpowiedział na ich prośbę o ochronę przed grupami, które mogłyby zakłócić spokój podczas demonstracji. - Byliśmy w bieżącym kontakcie z organizatorami wszystkich zgromadzeń i reagowaliśmy na wszystkie prośby i sygnały z ich strony. Natomiast wszystkie prośby o zabezpieczenie były przekazywane policji - zapewniła wicerzeczniczka ratusza Agnieszka Kłąb.
Natomiast policja podkreśla, że wszelkie sytuacje, gdy funkcjonariusze są podejrzewani o złamanie prawa, są wyjaśniane. - Każdy policjant, który przekroczył swoje uprawnienia, musi się liczyć z odpowiedzialnością nie tylko służbową, ale również karną, ale najpierw te czyny trzeba udowodnić - zaznaczył rzecznik KSP.
Opieszałość czy spokój?
Organizatorzy marszu zarzucają też policji, że zwlekała z interwencją, gdy "grupa chuliganów" zaatakowała wóz transmisyjny TVN24. Twierdzą, że wozy telewizyjne najpierw zostały obronione przed chuliganami przez służbę porządkową marszu, a zaczęły płonąć dopiero, gdy w pobliżu znaleźli się policjanci.
Karczyński zostawił te zarzuty bez komentarza. Podkreślił, że funkcjonariusze nawoływali przez megafony, by nie łamać prawa, a media zostały poinformowane, że pozostając w tym miejscu, biorą na siebie odpowiedzialność.
- Kiedy policjanci dostali informację, że w płonącym samochodzie jest człowiek (jak się potem okazało nieprawdziwą - red.), armatka wodna natychmiast przejechała przez tłum i zaczęła gasić płomienie - powiedział rzecznik KSP. - Nasze działania nie mogły doprowadzić do narażenia życia i zdrowia policjantów, którzy cały czas byli atakowani z różnych stron. Mam nadzieję, że samochód był ubezpieczony, najważniejsze, że nikt nie ucierpiał - dodał.
Korwin-Mikke atakuje
We wtorek dwa doniesienia do prokuratury złożył także lider Nowej Prawicy Janusz Korwin-Mikke. Jedno dotyczy działań policji, drugie osób ze środowiska "Krytyki Politycznej". Korwin-Mikke zarzuca policji, że "w czasie wiecu zamiast odcinać zamaskowanych prowokatorów, rzucających kamieniami, zepchnęła ich w stronę legalnej manifestacji". Według niego cześć policjantów świadomie i celowo podtrzymywała i prowokowała zamieszki.
Z kolei osobom związanym z "Krytyką Polityczną" zarzucił, że udzielały pomocy grupie "brunatnych zadymiarzy", którzy przyjechali do Polski "rozbijać legalny Marsz Niepodległości". Kazimiera Szczuka, związana z "Krytyką Polityczną" powiedziała, że doniesienie Korwin-Mikkego jej nie dziwi, ani nie niepokoi. - To nie jest pierwsza ani ostatnia absurdalna rzecz, którą zrobi Korwin-Mikke. Jego obecność na scenie publicznej jest kolekcją absurdalnych gestów - powiedziała.
W piątek z okazji Święta Niepodległości w Warszawie odbył się m.in. wiec "Kolorowa Niepodległa", zorganizowany przez Porozumienie 11 listopada, a także "Marsz Niepodległości", zorganizowany przez Obóz Narodowo-Radykalny i Młodzież Wszechpolską.
Źródło: PAP