Ruszył proces byłego szefa Urzędu Ochrony Państwa Zbigniewa Siemiątkowskiego i dwóch oficerów UOP. Wszyscy oskarżeni są w sprawie zatrzymania szefa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego.
7 lutego 2002 r. Modrzejewski został zatrzymany na kilka godzin przez UOP. Po złożeniu wyjaśnień i postawieniu mu w prokuraturze zarzutów w sprawie ujawnienia w 1998 r. ówczesnemu szefowi PZU Życie Grzegorzowi Wieczerzakowi poufnej informacji został zwolniony, następnego dnia stracił jednak stanowisko. Przedstawiciele opozycji mówili wówczas o politycznym charakterze zatrzymania, służącym zmianie szefa tej firmy. Sam Modrzejewski uznał zatrzymanie za prowokację. Potem sąd uznał jego zatrzymanie za niezasadne, a prezesa uniewinniono ze stawianego mu zarzutu.
W lutym br. katowicka prokuratura oskarżyła Siemiątkowskiego, ówczesnego wiceszefa UOP Mieczysława Tarnowskiego i szefa zarządu śledczego UOP Ryszarda Bieszyńskiego. Zarzucono im przekroczenie uprawnień w sprawie zatrzymania prezesa PKN Orlen i bezprawne pozbawienie go wolności. Prokuratura uznała, że oskarżeni chcieli uniemożliwić prezesowi PKN Orlen podpisanie umowy na dostawy ropy naftowej między Orlenem a firmą J&S, a "cel jego zatrzymania był inny niż zabezpieczenie prawidłowego toku postępowania".
W akcie oskarżenia jest mowa m.in., że "bezprawne zatrzymanie" prezesa Orlenu wpłynęło na decyzję rady nadzorczej spółki o odwołaniu go i dlatego było to "działanie na szkodę interesu publicznego i interesu prywatnego Modrzejewskiego". Zdaniem prokuratury podsądni mieli świadomość, ze sprawa Modrzejewskiego z 1998 r. nie może być przesłanką zatrzymania.
Oskarżeni - którym grozi do 5 lat więzienia - nie przyznali się w śledztwie do winy. Twierdzą, że wykonywali polecenie prokuratury. Siemiątkowski mówił w sądzie dziennikarzom, że ma nadzieję, iż proces wykaże jego niewinność. Przyznał, że UOP miał zastrzeżenia co do kontraktu Orlen z J&S, co "wynikało z kompetencji UOP".
Opóźnienie procesu
Sprawa zaczęła się z trzygodzinnym opóźnieniem z powodu fałszywego alarmu bombowego w Sądzie Okręgowym w Warszawie.
Powołując się na nieuchyloną wciąż tajność części akt sprawy, Sąd Okręgowy w Warszawie utajnił wygłoszone przez prokuratora uzasadnienie aktu oskarżenia (jawne były tylko same zarzuty) oraz wyjaśnienia podsądnych. Dziennikarzy wyproszono z sali, bo inaczej "mogłoby dojść do ujawnienia informacji, które ze względu na ważny interes państwa powinny pozostać tajemnicą".
Wcześniej wniosek, by sąd wystąpił do prokuratury i służb o odtajnienie całości akt niejawnych, złożyła i obrona, i sam Modrzejewski (jako oskarżyciel posiłkowy żąda on też zadośćuczynienia od oskarżonych na cel społeczny). Adwokaci oskarżonych mówili, że tajność akt utrudnia prawo do obrony. Tajność akt ukrywa bezprawne działania służb i prokuratury, które zostały i tak ujawnione podczas obrad komisji śledczej - twierdził zaś pełnomocnik Modrzejewskiego mec. Krzysztof Szwedowski (b. wiceszef UOP). Wnioski poparła sama prokuratura.
Zanim jednak dojdzie do ewentualnego odtajnienia, sąd musi przestrzegać rygorów tajemnicy. Dlatego sędzia uprzedził strony, że na razie proces musi toczyć się niejawnie. Wtedy broniący płk. Ryszarda Bieszyńskiego mec. Włodzimierz Ostaszewski wniósł, by nie zaczynać procesu przed odtajnieniem akt. Pozostali oskarżeni byli za rozpoczęciem sprawy, choć Siemiątkowski zwracał uwagę, że odtajnieniu nie podlegają informacje uzyskane przez służby w toku czynności "operacyjno-rozpoznawczych".
Sąd uznał, że proces może ruszyć, bo zakres czynności przewidzianych na czwartek nie narusza prawa do obrony. Jako pierwszy wyjaśnienia składał Siemiątkowski, który nie przyznał się do winy.
Śledztwo trwało prawie sześć lat. Proces może trwać niewiele krócej, bo prokuratura planuje wezwać ok. 150 świadków, w tym b. premierów Leszka Millera i Marka Belkę, b. ministrów Barbarę Piwnik i Wiesława Kaczmarka, posłów komisji śledczej ds. PKN Orlen, prokuratorów, oficerów służb i dziennikarzy. Oskarżeni krytykują tak dużą liczbę świadków.
Źródło: PAP