Jazda na czerwonym świetle, rozmowa przez telefon podczas zmiany pasów ruchu i niesygnalizowanie jakichkolwiek manewrów drogowych. Mężczyznę, który rower traktuje, jak pojazd uprzywilejowany spotkał nasz reporter Lech Marcinczak.
Młody mężczyzna na rowerze i nasz dziennikarz w samochodzie. Ich drogi krzyżują się przy dawnym kinie Moskwa. Obaj jadą w kierunku centrum. Dojeżdżają do skrzyżowania Puławskiej i Goworka, jest czerwone światło, nasz reporter się zatrzymuje, rowerzysta jedzie dalej.
- Wjechał na skrzyżowanie, mimo że były tam już inne samochody, które skręcały w lewo. Kierowcy musieli ustąpić mu pierwszeństwa – relacjonuje Marcinczak.
Za nic ma przepisy
Kiedy obaj spotykają się na kolejnym skrzyżowaniu, nasz reporter postanawia zwrócić mężczyźnie uwagę. – Powiedziałem, że stwarza niebezpieczeństwo dla siebie i innych. Nic sobie z tego nie robił, powtórzyłem po angielsku, myślałem, że nie zna języka polskiego. Zlekceważył mnie i odjechał, znów na czerwonym. Kiedy zobaczyłem, że rowerzysta notorycznie łamie przepisy, postanowiłem go nagrać – opowiada Marcinczak.
Niebezpieczny przejazd na tym się nie kończy, mężczyzna nic nie robi sobie ze słów naszego reportera. Przed placem Unii Lubelskiej jedzie lewą stroną skrajnie lewego pasa, rozmawia przez telefon. Kolejne skrzyżowania znów przemierza na czerwonym świetle.
- Kiedy jeszcze jechaliśmy w tym samym kierunku, na czerwonym przejechał przez kilka skrzyżowań, w tym przez kilka dużych: przy Goworka, placu Unii Lubelskiej, skrzyżowaniu Marszałkowskiej z placem Konstytucji, Marszałkowskiej z Piękną, Wilczej, Hożej czy Wspólnej – rozkłada ręce nasz reporter.
Rowerzysta znika z oczu naszego reportera w okolicy Żurawiej. Na czerwonym przemierza przez torowisko i odjeżdża dalej.
"Nonszalancko psuje reputacje"
Jak informuje Piotr Świstak ze stołecznej policji za przejechanie na czerwonym świetle rowerzyście grozi od 300 do 500 złotych mandatu i sześć punktów karnych.
- Różnie ocenia się rowerzystów, część dba o bezpieczeństwo, część nonszalancko psuje reputację tych, którzy na nią pracują. W takich momentach szkoda, że rowery nie mają tablic rejestracyjnych, bo w tym przypadku rowerzyści są praktycznie bezkarni – kończy Lech Marcinczak.
kz/gp