Awantura domowa w centrum Warszawy. Dorośli ranili się nożem na oczach piątki dzieci. Wcześniej, przez kilka lat, sąsiedzi zgłaszali różnym służbom, że w tej rodzinie dzieje się bardzo źle. Interweniował kurator, a sprawa trafiła do sądu. Mimo to nie udało się umieścić dzieci w innych domach. Materiał "Uwagi!" TVN.
Była 5:45 nad ranem, kiedy mieszkańców jednej z kamienic w centrum Warszawy obudził krzyk. Sąsiadka - pani Monika - wybiegła na balkon. Okazało się, że na korytarzu siedzi zakrwawiona kobieta, a za drzwiami jej mieszkania leży ranny mężczyzna. Świadkami dramatu było pięcioro dzieci.
Inna mieszkanka wzięła na ręce rocznego chłopca, był ubrudzony krwią, bardzo płakał. Uspokoiła też 8-letnią dziewczynkę, od niej usłyszała: "tata wkurzył się na mamę i tata chciał ją zabić". Przytuliła i uspokoiła roztrzęsionego 14-latka z autyzmem. - Mówił, że nie chce tak żyć, że on ma dosyć, że już nigdy nie będzie normalnie. Że mama umrze. Szkoda mi tych dzieci, one nie są niczemu winne - opowiada.
Sąsiedzi zgłaszali, że dzieci płaczą i krzyczą
Osiem lat temu do jednej z pieczołowicie odnowionych kamienic przy Próżnej, sprowadziła się kobieta z trojgiem dzieci. Potem, z jej związku z kolejnym partnerem, urodziło się dwóch chłopców. Mieszkańcy kamienicy twierdzą, że od początku rodzina niewłaściwie opiekowała się dziećmi.
- Oni w ciągu dnia nie wychodzili z domu, okna były pozamykane. Była cisza. Zbliżała się 22, a oni wstawali z łóżek i dopiero zaczynał się u nich, tak zwany dzień. Trwało to do 5 rano – opowiada pani Monika.
- Ona o godz. 24, 1 wychodziła z psami. I o tej porze brała ze sobą dzieci – mówi pani Bożena.
- Te dzieci mają ciała aż przezroczyste, każdą żyłkę widać, bo wychodziły dopiero po zmroku – dodaje pani Monika. I tłumaczy: - Dzieci bez przerwy krzyczały i płakały.
- Tam są małe dzieci - roczne, trzyletnie, dziewczynka, która poszła do pierwszej klasy i chłopiec, który ma 13 lub 14 lat, ma autyzm. A najstarszy jest prawie 17-latkiem – mówi pani Monika.
To, co najbardziej od lat niepokoiło mieszkańców, to rozpaczliwe krzyki. - Już cztery lata temu pisałyśmy, dzwoniłyśmy do dzielnicowego, do administracji. Wszędzie. Szkoda było nam dzieci – mówi pani Bożena.
- Nie chcieliśmy, aby ta mama poniosła jakieś konsekwencje, tylko żeby ją naprowadzili, pomogli jej. Tymczasem policja powiedziała, że to jest konflikt sąsiedzki, że my się czepiamy – oburza się pani Monika.
Była Niebieska Karta
Po tym, jak w mieszkaniu przy Próżnej rozegrały się dramatyczne sceny, zarówno kobieta, jak i jej partner Konrad R. trafili do szpitala. Mimo ran przeżyli.
Okazuje się, że już trzy lata temu rodzina miała założoną Niebieską Kartę. Nieprawidłowości zauważali też pracownicy centrum pomocy społecznej.
- Zaczęliśmy współpracę z tą rodziną w związku ze zgłoszeniem zaniepokojonego środowiska, czyli sąsiadów. Dlatego zaczęliśmy pracować nad poprawą jej funkcjonowania. Niestety nie udało się – przyznaje Katarzyna Fronczak, dyrektor Centrum Pomocy Społecznej Dzielnicy Śródmieście w Warszawie.
"Dzieci powinny być odebrane w trybie interwencyjnym"
- To, co działo się w tej rodzinie, na podstawie nagrań, których słuchałam, to jest krzywdzenie, przemoc. To niewątpliwie jest sytuacja zagrożenia życia i zdrowia, która powinna zaskutkować - szczególnie biorąc pod uwagę historię tej rodziny, bo to nie był incydent, to było odnotowywane w systemie, że były tam wcześniej interwencje - zabezpieczeniem dziecka poza rodziną ze skutkiem natychmiastowym. Czyli tak zwanym interwencyjnym wyjęciem dziecka – nie ma wątpliwości dr Anna Krawczak, ekspertka fundacji Dajemy Dzieciom Siłę ds. adopcji i pieczy zastępczej.
Rodzina miała też kuratora, który już kilka lat temu alarmował, że dzieci powinny w trybie pilnym trafić do pieczy zastępczej.
- Pani kurator powiedziała mi, że ona pracuje w swoim zawodzie 30 lat, napisała wniosek do sądu o umieszczenie dzieci w pieczy zastępczej i pierwszy raz w swojej karierze sąd odrzucił jej wniosek. To było jakieś dwa, trzy lata temu – opowiada pani Monika.
Redaktorzy "Uwagi" poprosili sąd o informacje dotyczące postępowania o odebraniu dzieci. Nikt z sądu nie chciał wystąpić przed kamerą. Przesłano jedynie pisemną odpowiedź.
Okazuje się, że w kwietniu 2021 roku zespół ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie wnioskował o przekazanie dzieci do pieczy zastępczej. W lipcu sąd ustanowił kuratora. I wyznaczył termin badania rodziny przez sądowych specjalistów. Najpierw na sierpień, potem na wrzesień. Na oba terminy matka nie stawiła się, tłumacząc to infekcją u niej i u dzieci.
Kolejny termin wyznaczony został prawie po roku – matka znowu nie stawiła się na badania. Dopiero w grudniu 2023 roku udało się ją przebadać. W styczniu 2024 roku opinia wpłynęła do sądu, a dopiero w maju zapadła decyzja o umieszczeniu dzieci w pieczy zastępczej. Miesiąc później matka odwołała się od tego postanowienia, co spowodowało, że orzeczenie do tej pory nie jest prawomocne.
"Tę grę można ciągnąć"
- System się obchodzi z władzą rodzicielską i samymi rodzicami jak z jajkiem. Można nie przychodzić na badania wyznaczone przez sąd i nie ponosi się żadnej kary, na przykład takiej, że sąd mówi – dość gry, w takim razie wykonujemy postanowienie i te dzieci mają trafić poza rodzinę. Okazuje się, że tę grę można ciągnąć – mówi dr Anna Krawczak.
- Sąd kierował się troską o to, żeby nie skrzywdzić matki, zapominając o tym, że tymi, których tak naprawdę powinniśmy chronić zawsze są dzieci – zaznacza ekspertka.
- Te dzieci już dawno powinny być umieszczone w innych domach, tam by miały miłość i spokój. Płakać się chce, szkoda dzieci – kończy pani Monika.
Źródło: "Uwaga"! TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN Uwaga!