Jarosław Kaczyński krytykuje policjantów, żąda legitymowania ludzi, mówi, że jest ministrem do spraw bezpieczeństwa. To wszystko tuż po uroczystościach smoleńskich w Warszawie. Prezes PiS zabrał sprzed pomnika na placu Piłsudskiego jeden z wieńców z tabliczką z treścią, która mu się nie spodobała. Później zaczął wypominać policji brak skuteczności. Tradycyjnie jak co miesiąc, na miejsce sprowadzono setki funkcjonariuszy, zamknięto ulice a autobusy skierowano na objazdy. Od świtu wydarzeniom w centrum stolicy przyglądał się reporter programu "Polska i Świat" Łukasz Wieczorek.
Prezesowi PiS nie spodobał się wieniec złożony przy pomniku smoleńskim, a dokładnie tabliczka na nim, z informacją, że to jego brat odpowiada za katastrofę samolotu.
"Proszę go wylegitymować"
Prezes PiS wrócił przed pomnik już po oficjalnych uroczystościach. Nie spodobała mu się nie tylko tabliczka na wieńcu, ale też zachowanie mężczyzny, który reagował na zachowanie Jarosława Kaczyńskiego. - Proszę go wylegitymować - wydawał polecenia policjantom. Prezesowi chodziło o Adama Wiśniewskiego, redaktora naczelnego wolne-media.pl, który nagrywał całe zdarzenie. - Informowałem policjantów o łamaniu prawa ewidentnym, niszczeniu, dewastacji tego wieńca, który tu został złożony. Policja nie podjęła żadnych czynności w tej kwestii - tłumaczył reporterowi TVN24 Wiśniewski.
Prezes PiS kilkukrotnie powtarzał, że chce poznać dane mężczyzny domagającego się ukarania Kaczyńskiego. Tłumaczył, że odpowiada w rządzie za sprawy bezpieczeństwa. - Może do sądu pójdziemy, co? Arcyzłodzieju, do sądu może pójdziemy? - pytał polityka Adam Wiśniewski. - Nie będziecie mnie legitymować na polecenie tego pana - mówił do policjantów.
Prezes PiS nie odpuszczał i dokładnie śledził ruchy funkcjonariuszy.
Zaniósł dowody na komendę
- Policja niestety wykonała polecenie polityczne pana Kaczyńskiego i mnie wylegitymowali, mimo że ja nie naruszyłem żadnego prawa, bo ja informowałem. Jestem dziennikarzem, wykonywałem tutaj czynności dziennikarskie - wyjaśniał Wiśniewski już po incydencie na placu.
- Zebrałem dowody sam. Przez plastikowy woreczek, żeby nie zostawiać tam swoich odcisków. Zebrałem to wszystko do torby i przyniosłem na komendę, na Wilczą w celu zawiadomienia o popełnieniu wykroczenia chuligańskiego i przestępstwa znieważenia miejsca upamiętnienia, jakiego dokonał Jarosław Kaczyński - powiedział z kolei Zbigniew Komosa, aktywista, który odpowiadał za wieniec.
Comiesięczne uroczystości to także utrudnienia dla kierowców i pasażerów komunikacji, mieszkańców i pracowników pobliskich firm czy urzędów. Zaczynają się już po 6 rano.
"Niech mi pan nic nie mówi o miesięcznicy smoleńskiej"; "Skandal po prostu. Pół Warszawy pozamykane, ludzie do pracy nie mogą zdążyć"; "Uważam, że raz w roku, rozumiem. Ale nie co miesiąc"; "Z mojej perspektywy są to wydane niepotrzebnie pieniądze każdego z nas"; "To jest dyktat. To jest autorytarne państwo i trzeba dać temu kres"; "Kto płaci za to? Za tę policję, po co oni tu są? - usłyszał od przechodniów we wtorek rano reporter TVN24.
Do pracy w asyście policji
Od katastrofy smoleńskiej minęło ponad 13 lat. Kolejną tak zwaną miesięcznicę w ten sposób, upamiętania delegacja PiS. W tym czasie setki policjantów pilnują, by nikt nie dostał się na plac Piłsudskiego. Pracujący w pobliżu, do biura mogą dotrzeć tylko w asyście funkcjonariusza.
- Policja z nikim i z niczym się nie liczy - ocenia dr Hanna Machińska, była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich, która we wtorek rano chciała dostać się na swoją uczelnię - Uniwersytet Warszawski.
Na eskortę policji się nie zgodziła, ale funkcjonariusze nie odpuścili. Policjantka doprowadziła kobietę na uniwersytet. - Naruszyła moje prawo do swobodnego poruszania się. To jest przemoc, którą uzasadnia się wydaniem rozkazu. Żaden rozkaz, który jest niezgody z przepisami prawa, nie powinien być wykonywany - uważa dr Machińska.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Facebook / Tu obywatele