To dla nas bardzo wielka tragedia. Tylko mała część pszczół przeżyła, ale i one wkrótce zginą. Umierają każdego dnia. Musieliśmy spalić martwe pszczoły, w tym zebrany przez nie miód – mówi pani Aleksandra, która straciła owady z 24 uli. Pszczelarze z okolic Mszczonowa oferują nagrodę za pomoc w znalezieniu osoby, która według nich celowo podtruwa pszczoły.
Pani Aleksandra Malewska razem z mężem Andrzejem mają pasiekę w Mszczonowie od siedmiu lat. Jak tłumaczy, pszczelarstwem zajmuje się już przeszło od dekady, odkąd pasją zaraził ją ojciec męża. Pod koniec kwietnia dotarła do nich informacja, że w ich 24 ulach leżą setki kilogramów martwych pszczół. To nie pierwszy raz. W lutym Malewscy stracili w ten sposób 17 uli, ale ich dramat trwa dłużej. Pani Aleksandra napisała do nas na Kontakt 24, zgodziła się nam o tym opowiedzieć i pokazać zdjęcia martwych pszczół.
"Włamuje się na ogrodzony teren"
- Od trzech lat ktoś celowo podtruwa pszczoły w tej okolicy. Ta osoba wszystko dokładnie planuje. W ulach znaleźliśmy pozostałości po białej cieczy o gryzącym zapachu. Ktoś spryskał nią ule, by pszczoły zginęły. Straty szacujemy na około 40 tysięcy złotych – ocenia pani Aleksandra.
Oprócz pasiek Malewskich, ucierpiały też pszczoły dwóch innych osób, które znajdują się około dwa kilometry dalej. Nikt nie wie, kto mógł to zrobić. Nie potrafią wytypować żadnej osoby. Sprawa została zgłoszona na policję, a próbki trafiły do laboratorium.
- Nie mamy podejrzeń, kto mógł to zrobić. Na pewno nie żaden pszczelarz, bo przecież każdy z nich kocha pszczoły. Ta osoba zna się na rzeczy, wie jakich substancji użyć, żeby poskutkowały. Nie boi się wejść na prywatny teren, który jest zresztą ogrodzony płotem. Wszyscy pszczelarze z okolicy się boją. Chcą wywieźć pszczoły, by nie stracić kolejnych rodzin. Będziemy się bać, dopóki sprawca nie zostanie złapany – mówi dalej pani Aleksandra.
"Przez trzy lata straciliśmy pięć milionów pszczół"
I jak ocenia, straty są niewyobrażalne. Ich skutki są możliwe do naprawy najwcześniej za rok. Nie pomaga też susza. Zbiory są coraz szczuplejsze. – Przez trzy lata straciliśmy pięć milionów pszczół. Wytruto ponad 100 rodzin, co daje setki kilogramów martwych owadów. W przeliczeniu jedna rodzina to 3 kg pszczół. Teraz, pod koniec kwietnia znowu jesteśmy stratni. Trudno będzie to wszystko odbudować – uważa.
Jak mówi nam pani Aleksandra, stratni są nie tylko pszczelarze. Teren, na którym stawiane są pasieki, jest w dużej mierze wykorzystywany przez sadowników. Rosną tu jabłonie, śliwy, wiśnie czy inne drzewa owocowe. Pszczoły im także pomagały w rozkręcaniu biznesu. Dlatego każdy jest zdeterminowany, żeby znaleźć sprawcę.
- Razem z pszczelarzami i jednym z rolników złożyliśmy się na nagrodę. Chcemy przeznaczyć pięć tysięcy złotych za pomoc w znalezieniu sprawcy. Może ktoś coś wie, albo widział – zastanawia się pani Aleksandra.
Sprawą zajęła się policja
.Jak podawaliśmy na tvnwarszawa.pl w piątek, sprawa śmierci pszczół trafiła do żyrardowskiej komendy policji. Również burmistrz Mszczonowa powołał specjalną komisję. Mają zbadać, czy faktycznie doszło do otrucia.
- Policja tym razem mocno zaangażowała się w poszukiwanie sprawcy. Gdy zgłaszaliśmy podobną sprawę trzy lata temu, nie udało się znaleźć sprawcy – mówi pani Aleksandra. Jak dodaje, w znalezieniu podejrzanego nie pomaga pandemia.
- Utrudnia całą procedurę. Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa odmówiła przyjazdu na miejsce, by pobrać od nas próbki tej, prawdopodobnie, trucizny. Zaplombowane przez policję dowody musieliśmy wysłać kurierem do ich placówki. Nie wiemy, ile trzeba czekać na wyniki. Trzy lata temu dostaliśmy je mniej więcej po miesiącu. Wówczas okazało się, że substancją użytą do otrucia pszczół był chlorpiryfos, który wykorzystuje się w opryskach rolniczych. Jego stężenie było tak duże, że zabrakło skali – opisuje pani Aleksandra.
Źródło: Kontakt24, tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Aleksandra Malewska