Zajęli ich działkę. Sąd kazał im jeszcze dopłacić

Mówi Mirosław Kaczyński, jeden z właścicieli działek
Źródło: Marcin Gula/ tvnwarszawa.pl
Na ich ziemi, bez ich zgody zbudowano stację trafo. Poszli do sądu i po latach procesu wygrali. RWE Polska, potentat branży energetycznej, wypłaci od 12 do 76 złotych odszkodowania. Właściciele muszą natomiast zwrócić RWE nawet po 600 złotych kosztów procesu od osoby.

Sprawa zaczyna się przeszło 40 lat temu. W 1962 roku spora część gruntu należącego od ojca Mirosława Kaczyńskiego, znanego bielańskiego działacza społecznego i doświadczonego kapitana wiślanej żeglugi, przeszła na własność miasta. Powstał tam dom opieki społecznej. Jego dyrektor ustawił ogrodzenie, które wychodziło jednak poza obręb działki. Część płotu wygrodziła teren należącego do Kaczyńskiego i 34 innych osób. I właśnie tam, u zbiegu ulic Tułowickiej i Wóycickiego, na gruncie nie będącym własnością RWE Polska, stanęła stacja trafo, która zajęła powierzchnię kawalerki - 29 mkw.

Pozew za pozwem

Pierwszy proces ruszył w 1995 roku. Właściciele złożyli pozew przeciwko miastu i wojewodzie, którzy bezumownie korzystali z terenu. Po 10 latach zapadł wyrok. Urzędnicy zapłacili ponad 400 tysięcy złotych odszkodowania.

Stacja trafo powstała jednak wcześniej - w 1994 roku. Według sądu, wybudowano ją na zlecenie ówczesnego dyrektora domu opieki. Właściciele działki byli pewni, że zasądzone odszkodowanie uwzględnia również fakt bezumownego zajmowania działki przez budynek stacji. Tak jednak nie było.

- Dlatego w 2004 roku zwróciliśmy się do Stoenu o odszkodowanie. Nasze roszczenia opiewały na kwotę 30 tysięcy złotych - tłumaczy Mirosław Kaczyński. Negocjacje z firmą energetyczną nie przyniosły efektu. - Zaproponowano nam trzy tysiące złotych - wspomina Kaczyński.

Nie żył, ale użyczył?

W 2005 roku do sądu wpłynął więc kolejny pozew. 35 właścicieli chciało od 320 do ponad 2 tysięcy złotych odszkodowania. Sprawa była wielokrotnie zawieszana, bo umierali koleni współwłaściciele (w sumie czterech) i trzeba było wskazać spadkobierców.

Spółka energetyczna przez cały czas podtrzymywała stanowisko, że roszczenia są bezzasadne. Powoływała się na umowę użyczenia.

- Dowiedziałem się, że mój ojciec w 1994 roku ustnie wyraził zgodę na zajęcie działki. Problem w tym, że mój ojciec nie żył już wtedy od pięciu lat - mówi Kaczyński.

Mówi Mirosław Kaczyński, jeden z właścicieli działek

Pyrrusowe zwycięstwo

Właściciele chcieli odszkodowania za okres od 1994 do 2007 roku. Sąd uznał jednak, że odszkodowanie za pierwsze 10 lat pieniądze się nie należą z powodu przedawnienia. Uznał również, że w tym okresie Stoen był zależnym posiadaczem gruntu, w dobrej wierze - firma władała gruntem pozostając w "błędnym, ale usprawiedliwionym" przeświadczeniu, że przysługuje jej prawo do rzeczy.

Ostatecznie sąd uznał, że odszkodowanie należy się tylko za okres od grudnia 2004 do czerwca 2007 roku. Biegły oszacował je zaś na 1221 złotych. Na koniec zostało one podzielone pomiędzy 35 właścicieli: na osobę wyszła kwota od 12 do 76 złotych.

Zwycięstwo było więc tylko symboliczne. A na koniec okazało się pyrrusowe, bo sąd nakazał zwrot kosztów procesu. Właściciele działki muszą oddać RWE od 70 do... 610 złotych. - Finał jest smutny. RWE zapłaci nam 1221 złotych odszkodowania, a my RWE musimy zwrócić łącznie 5953 złotych. Moja kuzynka dostała 12 złotych odszkodowania, ale musi zwrócić firmie ponad 600 złotych. Czyli będziemy musieli im zapłacić, a przecież RWE prowadzi na naszym gruncie działalność, na której zarabia - oburza się Kaczyński.

Będzie trzeci proces?

Właściciele działki złożyli kolejny pozew. Tym razem domagają się nakazu wykupu działki po cenie rynkowej.

Bartłomiej Frymus – b.frymus@tvn.pl

Czytaj także: