Oskarżony o zabójstwo Jaroszewiczów przed sądem. "Nie miałem nic wspólnego z tymi czynami"

Przełom w śledztwie w sparwie zabójstwa Jaroszdewiczów
Przełom w śledztwie w sparwie zabójstwa Jaroszdewiczów
Źródło: tvn24
Przed stołecznym sądem rozpoczął się w proces w sprawie zabójstwa byłego premiera PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony. Do zbrodni doszło w 1992 roku. Na ławie oskarżonych zasiadło trzech mężczyzn powiązanych z mafią pruszkowską.

Oskarżeni - skazywani wcześniej za poważne przestępstwa - zostali doprowadzeni w środę do stołecznego sądu w obstawie policji. Chodzi o Roberta S., Marcina B. i Dariusza S. - członków "gangu karateków", który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu wyjątkowo brutalnych napadów rabunkowych w całej Polsce.

Prokuratura oskarżyła ich o napad rabunkowy na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r., podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 r.

Grozi im kara dożywocia.

"Nie miałem nic wspólnego tymi czynami"

Po rozpoczęciu procesu w środę prokurator odczytał obszerny akt oskarżenia. Sąd rozpoczął też odbieranie wyjaśnień od oskarżonych. Robert S. nie przyznał się do stawianego mu zarzutu. - Zarzuty oraz oskarżenie przed sądem sformułowano w oparciu o kłamstwa współoskarżonych. Nie miałem nic wspólnego z tymi czynami. Nie brałem w nich żadnego udziału. Do dnia postawienia zarzutów nie miałem żadnej wiedzy na temat udziału Marcina B. i Dariusza S. w zbrodni w Aninie - powiedział oskarżony.

Według prokuratury, zbrodnia z 1992 roku została dokładnie zaplanowana. Sprawcy mieli jednorazowe kombinezony, "chińskie" trampki nienadające się do identyfikacji indywidualnej, po dwie pary rękawiczek oraz kominiarki. Ofiary zostały wytypowane przez Roberta S., on też opracował szczegółowy plan napaści.

W dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin mieli obserwować posesję ofiar. Z wersji śledczych wynika, że po wejściu do domu Jaroszewiczów przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni mieli przywiązać mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience.

Prokuratora podaje, że oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego pięć tysięcy marek niemieckich, pięć złotych monet, dwa pistolety (Mauser oraz Walther) oraz zegarek damski firmy IWC Schaffhausen.

"Ekonomika procesowa"

Prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już w godzinach wczesnoporannych, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy mieli trzymać go za ręce, Robert S. go udusił. Później Robert S. miał zabrać z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, pójść do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz, i ją zastrzelić.

Akt oskarżenia w tej sprawie trafił w grudniu 2019 roku do sądu w Gdańsku. Jednak z powodów "ekonomiki procesowej" sprawa została przekazana do rozpoznania warszawskiemu sądowi.

Pierwotnie w sprawie Jaroszewiczów w kwietniu 1994 r. zatrzymano cztery osoby - Krzysztofa R. - "Faszystę", Wacława K. - "Niuńka", Henryka S. - "Sztywnego" i Jana K. - "Krzaczka". Jednak sądy I i II instancji uniewinniły całą czwórkę z powodu braku dowodów.

Czytaj także: