- Decyzję o wybudzaniu podejmuje się na podstawie orzeczenia komisji lekarskiej w "Budziku". Żeby do niego doszło, dziecko będące w śpiączce musi powtarzać rożne czynności. Dopiero jak mamy 200-procentową pewność, że mózg odpowiada na wszystkie bodźce w krótkim czasie i jest odzyskana świadomość, następuje decyzja o wybudzeniu - tłumaczyła Ewa Błaszczyk.
- Wybudzanie nie wygląda jak na amerykańskich filmach. To się bardziej czuje, niż widzi. To są minimalne symptomy. Widzimy i czujemy, że ktoś nas rozumie i odbiera - dodała.
"Łzy są dobrym znakiem"
Po wybudzeniu dziecko może pozostać w klinice jeszcze miesiąc. W tym czasie rodzice poszukują innego miejsca do dalszej rehabilitacji neurologicznej.
Błaszczyk podkreśliła też, że przy wybudzaniu jednego dziecka pracuje cały sztab ludzi. - Czyta się takiemu dziecku, rozmawia się z nim, szuka się sposobów, żeby do niego dotrzeć, albo żeby jakoś przeciągnąć na naszą stronę. Często negatywne zdarzenia, emocje, takie jak płynące łzy, są dobrym znakiem, znaczą, że dziecko czuje i wie - opowiadała.
Kolejne wybudzenia
Od początku istnienia kliniki ze śpiączki udało się wybudzić już siedmioro dzieci. W środę wybudzono 12-letnią Amandę. CZYTAJ WIĘCEJ
"Budzik" działa w warszawskim Międzylesiu przy Klinice Neurorehabilitacji Centrum Zdrowia Dziecka. Ewa Błaszczyk rozpoczęła starania o jej budowę po dramatycznym zdarzeniu w jej życiu w maju 2000 r., gdy córka aktorki (i znanego satyryka Jacka Janczarskiego) zapadła w śpiączkę po tym, jak niefortunnie połknęła tabletkę i zaczęła się dusić. Błaszczyk powołała fundację "Akogo?", działającą na rzecz dzieci w śpiączce; w efekcie jej działań powstała klinika.
"Budzik" dysponuje specjalistycznym sprzętem, kupionym m.in. za pieniądze ze zbiórki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz wielu sponsorów prywatnych i instytucjonalnych.
ij/par