Kolejna odsłona procesu w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Dariusz S., jeden ze współoskarżonych w tej sprawie, zeznał przed sądem, że nie miał nic wspólnego z zabójstwem. - Przyznaję się do napadu rabunkowego – powiedział.
Warszawski sąd okręgowy, w trwającym od sierpnia ubiegłego roku procesie, jest cały czas na etapie weryfikacji obszernych wyjaśnień oskarżonych. Wyjaśnienia dwóch spośród nich - Dariusza S. i Marcina B. - są jednym z kluczowych dowodów w tej sprawie.
Dariusz S. zmienia zdanie
- Przyznaję się do napadu rabunkowego, nie poszedłem tam nikogo zabijać ani krzywdzić – mówił Dariusz S. Jak dodał, nie miał "nic wspólnego z zabójstwem", bo Piotra Jaroszewicza miał dusić inny ze współoskarżonych – Robert S. - Nic się nie zdarzyło takiego, co mogłoby sprowokować Roberta S. do takiego działania, nie było żadnego powodu – mówił Dariusz S.
- Zwracam uwagę, że w śledztwie przyznał się pan do postawionego zarzutu udziału w zabójstwie. To dopiero przed sądem pan zmienił swoje wyjaśnienia w tym zakresie. Czy pan to rozumie? – zapytała w piątek Dariusza S. sędzia Anna Wierciszewska-Chojnowska.
Dariusz S. odpowiedział, że wtedy były "inne okoliczności" – związane z innym postępowaniem, tzw. sprawą krakowską, w której też był podejrzanym i co do której przekazano mu, że "nie ma za bardzo się czym przejmować".
- Czyli sąd ma rozumieć, że oskarżony kalkulował skutki procesowe korzystne dla siebie? Nie chciał pan w sprawie krakowskiej pogarszać sobie sytuacji, więc wykalkulował pan sobie, że wtedy się pan przyzna do tak postawionego zarzutu? – dopytywała sędzia.
Dariusz S. stanowczo zaprzeczył. - To jest kłamstwo. Gdybym kalkulował, to w ogóle bym o tej sprawie słowa nie powiedział – zaznaczył.
Trzeci z oskarżonych Marcin B. zeznawał już wcześniej, że on wykonywał tylko polecenia, a napadem kierował Robert S., który dokonał zbrodni. Często zasłaniał się jednak niepamięcią. W tym kontekście szczególne znaczenie będzie miało odniesienie się Roberta S. do tych relacji, co - jak jest przewidziane - ma nastąpić na jednym z najbliższych terminów rozpraw. Część z uczestników procesu, m.in. bliskich ofiar napadów, wyrażało już wątpliwości co do wersji przedstawianej przez dwóch oskarżonych.
Zabójstwo Jaroszewiczów
Wszyscy trzej oskarżeni to dawni członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych. Do napadu na dom Jaroszewiczów miało dojść - według prokuratury - w początkowym okresie działalności grupy.
Prokuratura zarzuciła trzem mężczyznom zasiadającym na ławie oskarżonych napad rabunkowy na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku, podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 roku w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 roku. Grozi im kara dożywocia.
Według prokuratury, w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska-Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - pięć tysięcy marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.
Jak wskazuje prokuratura, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już wcześnie rano, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił.
Według prokuratury, po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i zastrzelił ją.
Proces ma być kontynuowany we wtorek, 18 maja.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum TVN