Prawniczka Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Kamila Ferenc skomentowała na antenie TVN24 planowaną kontrolę wojewódzkiej konsultant do spraw położnictwa i ginekologii w Szpitalu Bielańskim. - Zaniepokojenie, a wręcz niepokój budzi czas, miejsce i temat kontroli. Postrzegam to jako formę nacisku, wysłania sygnału do środowiska medycznego i uczynienia z aborcji kontrowersyjnego, niewygodnego tematu - przyznała ekspertka.
Jak ustaliła reporterka "Faktów" TVN Magda Łucyan, jeszcze w grudniu na oddziale ginekologii i położnictwa w Szpitalu Bielańskim ma się odbyć kontrola. Wojewódzka konsultant do spraw położnictwa i ginekologii poprosiła placówkę o rejestr aborcji, decyzji odmownych i liczby ciąż obumarłych.
W rozmowie z reporterką TVN24 Małgorzatą Telmińską prawniczka Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Kamila Ferenc przyznała, że konsultant ma prawo, a czasem wręcz powinien przeprowadzić kontrolę, jednak w tej sytuacji "niepokój budzi czas, miejsce i jej temat". - Jesteśmy krótko po śmierci pani Izabeli z Pszczyny, jesteśmy po historii z Białegostoku, gdzie pacjentce z akranią płodu i dwoma zaświadczeniami psychiatrycznymi, bezprawnie odmówiono aborcji. Już interesuje się tym Rzecznik Praw Pacjenta - przypomniała Ferenc.
Jej zdaniem kontrole powinny zacząć się od innych placówek, które nie przestrzegają prawa: - To na przykład szpitale w Rzeszowie, które zgłaszają od lat klauzulę sumienia, nie przeprowadzają ani jednej legalnej aborcji, mimo że pacjentki na terenie województwa podkarpackiego jej czasem potrzebują. Natomiast kontrola jest skierowana właśnie do Szpitala Bielańskiego, o którym wiadomo, że przestrzega prawa, nie uchyla się od wykonywania zabiegów przerywania ciąży, ale przede wszystkim pomaga pacjentkom i słynie z wysokiej jakości opieki ginekologicznej.
"To jest forma nacisku, wysłania sygnału do środowiska medycznego"
Rozmówczyni TVN24 zauważyła, że zastanawiające jest również to, że nie było ostatnio żadnej skargi czy zawiadomienia, które mogłoby być asumptem do kontroli, a wręcz przeciwnie - były pochwały i podziękowania od pacjentek, którym na przykład uratowano dzieci w okresie prenatalnym albo tuż po porodzie. - Należy więc zadać pytanie, dlaczego kontrola zaczyna się od Szpitala Bielańskiego? Dlaczego inne placówki, w których - według statystyk - nie ma żadnych przerywań ciąży, jest niski odsetek korzystania z badań prenatalnych albo niski odsetek porodów ze znieczuleniem wewnątrzoponowym, dlaczego te placówki nie są na pierwszym miejscu listy do kontroli, choćby rutynowej, a jest nim Szpital Bielański? - pytała prawniczka.
Kamila Ferenc postrzega tę kontrolę jako "formę nacisku, wysłania sygnału do środowiska medycznego i uczynienia z aborcji kontrowersyjnego, niewygodnego tematu". - Rzeczywiście to przyczynia się do wzrostu niepokoju wśród lekarzy i pacjentek. Oczywiście, żadnej pacjentce nie może być postawiony żaden zarzut nawet jeżeli znajdą się jakieś nieprawidłowości, natomiast uważam, że ta kontrola ich nie wykaże, jeśli chodzi o dostęp do aborcji. Pytanie tylko, czy nie jest kontrolowany po to, żeby znaleźć cokolwiek i postawić w szachu lekarzy, którzy jednak tym pacjentkom pomagają, a nie nie wykonują aborcji tak jak w innych placówkach - podsumowała.
Obecnie, po orzeczeniu kierowanego przez Julię Przyłębską Trybunału Konstytucyjnego, terminacja ciąży ze względu na ciężkie i nieodwracalne wady płodu jest niemożliwa. Wyjątkiem jest przypadek, gdy utrzymywanie ciąży zagraża zdrowiu i życiu kobiety. Jak wskazują krytycy tej decyzji, pojawia się czynnik ocenny, a lekarze mogą podejmować decyzje, na których cieniem kładzie się strach przed ewentualną odpowiedzialnością karną. W tym kontekście przytacza się przypadek zmarłej 30-letniej Izabeli z Pszczyny.
Źródło: tvnwarszawa.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński / tvnwarszawa.pl