Napady histerii, problemy z higieną, motywacją do pracy i odnalezienia się w polskiej rzeczywistości. Sześciu pracowników na niemal 100 podopiecznych. Marazm i apatia przeplatające się z bombardującymi psychikę wspomnieniami, tęsknotą za domem i chęcią powrotu do kraju. To codzienność ośrodka dla samotnych kobiet uchodźczyń z dziećmi na Targówku.
Napady histerii, problemy z higieną, brakiem motywacji do pracy i odnalezieniem się w polskiej rzeczywistości. Sześciu pracowników na niemal 100 podopiecznych. Marazm i apatia przeplatają się z traumatycznymi wspomnieniami, tęsknotą za domem i chęcią powrotu do kraju. To ponura codzienność ośrodka dla samotnych kobiet uchodźczyń z dziećmi na Targówku.
Ulica Księżnej Anny na Targówku. Zaniedbany, piętrowy pawilon, wokół którego kręcą się dzieciaki w różnym wieku, to jedyny w Warszawie ośrodek dla uchodźców. Wyjątkowy, bo schronienie przed wojną i represjami znajdują tu samotne kobiety i matki z dziećmi. To połączenie domu samotnej matki, domu dziecka i taniego hostelu. Cudzoziemki mają dach nad głową, umeblowane pokoje, jedzenie i opiekę medyczną. Do ich zapewnienia zobowiązuje Polskę Konwencja Genewska.
Kobiety otrzymują też od państwa wsparcie finansowe. Pieniądze na zakup środków higienicznych - 20 złotych i „kieszonkowe” - 50 złotych. W sumie 70 złotych miesięcznie na odnalezienie się w nowej rzeczywistości.
Placówka jest otwarta, co oznacza, że kobiety w niej przebywające w każdej chwili mogą z niej wyjść na miasto, do ludzi, do pracy. Problem w tym, że większość z nich ... nie chce, bo cudzoziemki raczej niechętnie korzystają z możliwości, jakie oferuje im pobyt w ośrodku.
Trudna codzienność
W ośrodku pracuje 6 osób. Mają ponad setkę podopiecznych w różnym wieku i bardzo różnym stanie psychicznym. - Są kobiety z Czeczenii, Gruzji, Afryki, Ukrainy. Po przekroczeniu granicy proszą o status uchodźcy. Państwo musi taki wniosek przyjąć i rozpatrzyć. Trwa to długie miesiące, które uchodźcy spędzają w ośrodkach takich jak nasz - mówi jedna z pracowników ośrodka. Z uwagi na bezpieczeństwo swoje i podopiecznych, pragnie pozostać anonimowa.
Mieszkające w ośrodku kobiety i ich dzieci łączy tylko to, że w pewnym momencie trafiły do Polski. Dzieli - często wszystko inne: pochodzenie, religia i przeszłość. Są tu osoby, które straciły bliskich na wojnie i takie, które uciekły przed represjami politycznymi czy religijnymi.
Teoretycznie mają uczyć się tu życia w polskich warunkach. Pomagają w tym pracownicy i organizacje pozarządowe. Nad ich bezpieczeństwem przez całą dobę czuwają ochroniarze i monitoring.
- Raczej nie dochodzi do niebezpiecznych sytuacji ani ze strony mieszkanek, ani mieszkańców Targówka. Zdarzają się u nich, owszem, napady histerii, trudne sytuacje na tle nerwowym. To zrozumiałe, biorąc pod uwagę przeżycia tych kobiet, ale mamy opiekę medyczną, radzimy sobie - zapewnia nasza rozmówczyni.
Dzieci dają radę
Zgodnie z prawem dzieci są objęte obowiązkiem szkolnym. Chodzą do przedszkoli, podstawówek, gimnazjów, liceów. Naukę podejmują od razu po załatwieniu formalności. Jak przekonują pracownicy ośrodka, z nimi nie ma problemów. Są chętne do nauki języka polskiego, kultury i obyczajów, a ich integracja przebiega w sposób naturalny. W trakcie roku szkolnego większość dnia spędzają w szkołach, wśród polskich rówieśników i nauczycieli.
- Łatwiej niż dorośli się adaptują i odnajdują w nowej rzeczywistości. Pomagamy im w odrabianiu lekcji, przychodzą na lekcje polskiego - opisuje pracownica ośrodka. Mamom jest znacznie trudniej. Głównie dlatego, że w odległej, przemysłowej części obcego miasta w obcym kraju bardzo trudno jest uczyć się życia w nowych warunkach. Głównie opiekują się więc najmłodszymi dziećmi, gotują, sprzątają, piorą... Choć ośrodek jest otwarty, tylko nieliczne decydują się podjąć pracę i próbę integracji. Najłatwiej jest Ukrainkom, które zwykle są też najbardziej chętne do nauki i rozwijania się. - Są lekcje polskiego, warsztaty dokształcające, np. z przedsiębiorczości, aktywności na rynku pracy - wylicza nasza rozmówczyni. Były też zajęcia z wychowywania dzieci i utrzymywania higieny, co niestety bywa problemem wśród podopiecznych.
Asia przyjechała do Polski z Czeczeni:
Depresja, marazm, lęk
Jak podkreśla jednak psycholog, uchodźczynie wpadają często w marazm, bo nie mają żadnych konkretnych zajęć i obowiązków.
- Nie ma znaczenia, czy wstaną o godzinie 8, 10 czy 12, nie mają więc mobilizacji do działania. Najtrudniejsze jest to dla kobiet, które były przyzwyczajone do aktywności, pracy zawodowej, życia rodzinnego i towarzyskiego i nagle znalazły się w obcym kraju - ocenia Alexandra Kamińska, psycholog od 9 lat pracująca z uchodźcami.
Jest szefową Zespołu ds. Diagnozowania Uchodźców Sekcji Naukowej Diagnozy Psychologicznej PTP, w ramach którego zostały wypracowane standardy postępowania diagnostycznego wobec osób ubiegających się o nadanie statusu uchodźcy w Polsce.
Jej zdaniem, to nieznajomość obyczajów, kraju, języka, brak pieniędzy sprawia, że kobiety najczęściej wybierają siedzenie w ośrodku.
- Niewiele osób ma w sobie na tyle determinacji, by szukać rozwiązań, by np. zwiedzać na piechotę, czy samemu wymyślać sobie zajęcia. Zasoby takich osób do radzenia sobie z trudnymi sytuacjami są mocno nadwątlone, bo niejednokrotnie cierpią na zaburzenia adaptacyjne, depresję, zaburzenia stresu pourazowego czy zaburzenia lękowe, które bardzo utrudniają funkcjonowanie - tłumaczy Kamińska.
Jak podkreśla, trudno jest wspierać proces leczenia, kiedy brakuje rzeczy podstawowej - pewności co do tego, co będzie za chwilę.
Nie tylko mieszkanie
Pomoc uchodźcom udzielana jest także po osiągnięciu pełnoletności przez dzieci. - Dziewczynki po 18 urodzinach mogą zostać w ośrodku jako samotne kobiety. Chłopcy mogą sami lub z mamą przenieść się do ośrodka koedukacyjnego lub ubiegać się o świadczenia mieszkaniowe na zakwaterowanie poza ośrodkiem - tłumaczy pracownica ośrodka.
Zasiłki wypłaca Urząd Do Spraw Cudzoziemców. Kwoty są określone rozporządzeniem Ministra Spraw Wewnętrznych. Osoba samotna otrzymuje 25 złotych dziennie razy ilość dni w miesiącu, dwie osoby - po 20 złotych, trzy osoby po 15 złotych. W ramach polityki imigracyjnej UDSC i Polskie Forum Imigracyjne prowadzi też inne działania w zakresie pomocy uchodźcom.
Wolą wrócić do piekła
Pracownicy ośrodka nie kryją, że jest im ciężko. Bardzo mocno odczuwają braki kadrowe. Do dyspozycji podopiecznych jest psycholog, lekarze i pielęgniarki, ale brakuje pracowników socjalnych z prawdziwego zdarzenia.
- UDSC na stałe zatrudnia dwie osoby, jako pracowników administracyjnych. Jedną zatrudnia administrator, do biura. Do tego dwie panie sprzątające i dwóch pracowników technicznych. W sumie sześć osób na prawie 100 podopiecznych - wylicza nasza rozmówczyni.
Jej zdaniem, to stanowczo za mało. - Nadzoruję realizację pomocy socjalnej. Sprawdzam, czy cudzoziemki mają dobre warunki, zakwaterowanie, wyżywienie, czy administrator spełnia warunki umowy w tym zakresie. Chciałybyśmy tym kobietom poświęcić więcej czasu, bo na pewno tego potrzebują, ale go nie mamy - rozkłada ręce. I dodaje, że pracownikom administracyjnym brak też umiejętności i kompetencji, by udzielać porad prawnych czy psychologicznych ofiarom wojny, nie znającym języka, pochodzącym z innej kultury.
- Jest między nami ogromna przepaść. Tych kobiet nikt nie przygotowuje do wejścia w polską rzeczywistość. Wpadają w marazm, żyją traumatycznymi wspomnieniami z miejsc, z których uciekły i mimo, że było im tam źle, niejednokrotnie decydują się tam wrócić, bo to jest coś, co znają...
Katarzyna Śmierciak k.smierciak@tvn.pl