Spektakl Marii Seweryn wyśmiewa stereotypowe wyobrażenia życia po śmierci. Żartobliwie i odważnie obchodzi się z Jezusem, aniołami, katechetami i sądem ostatecznym. Jednak zapowiadana czarna komedia filozoficzna "Zaświaty, czyli czy pies ma duszę" grzęźnie w banalnym roztkliwieniu, zamiast trzymać się wisielczego humoru.
Przedstawienie zaczyna się rzeczywiście "z przytupem". Na scenę gramolą się trzy aktorki ubrane tak, jakby na co dzień raczej występowałyby w rewii niż w striptizie. Znalazły się właśnie w poczekalni zaświatów, bo przed chwilą uległy wypadkowi samochodowemu. Tej nocy chciały w pośpiechu zaliczyć jak największą ilość klubów go go, drogę zabiegł im jednak pies i wpadły na latarnię. W zaświatach do "dziewczynek" wychodzi anioł, by je zarejestrować. Za sobą prowadzi psa, sprawcę zamieszania.
Okazuje się, że anioł to Arek, dawny katecheta Langusty (Paulina Holtz), jednej ze striptizerek. Oboje podkochiwali się w sobie jeszcze na ziemi. Arek popełnił samobójstwo, Bóg mu wybaczył i uczynił aniołem. Wspomnienia wracają i para znów przeżywa uniesienia. Wątek miłosny jednak również w zaświatach szczęśliwego finału miał nie będzie.
Bez makijażu przed bogiem nie staną
Pierwsze minuty przedstawienia zapowiadają niezłe widowisko. Na scenie panuje humor rubaszny, jednak z pazurem wszystkie postaci obracają w żart tragiczne wydarzenia i nic sobie nie robią z miejsca, do którego trafiły. Żadna świętość ich nie przeraża - bóg taki czy inny, sąd ostateczny. Dziewczęta poprawiają makijaż, sprawdzają, czy mają zasięg, postanawiają łyknąć alkoholu dla kurażu i zadają sobie pytanie, czy są tam jacyś godni uwagi faceci.
Langusta to typ kobiety zdecydowanej, pewnej siebie. Gizela (Małgorzata Bogdańska) jest znerwicowana, sięga po prochy na uspokojenie - jej torebka to miniapteka. Serenada (Viola Arlak) nie ma hamulców, jest niepokorna i ma cięty język.
Humor tkwi właśnie w warstwie językowej. Śmierć, zaświaty, sprawy ostateczne obrócone są w groteskowy żart. W zaświatach bóg nie jest ani katolicki, ani jakikolwiek inny. Scenografia to wypadkowa popularnych wyobrażeń dotyczących tzw. nieba. Scena to pusta przestrzeń, w której stoi kilka krzeseł, a dookoła widać drzwi do sektorów dla wyznawców przeróżnych religii. Striptizerki znajdują też przejście dla siebie - czyli dla gejów, lesbijek, biseksualistów i artystów.
Czarny humor rozmywa się we łzach
Spektakl rozjeżdża się, kiedy na scenie pojawia się anioł-selekcjoner (Krzysztof Pluskota), dawna młodzieńcza szkolna miłość Langusty. Kiedy ta w zaświatach postanawia doprowadzić do skutku swoją miłość, zaczynają się słabe punkty spektaklu. Nie jest to wina aktorów. Dopóki jeszcze dominuje na scenie konwencja prześmiewcza, wszystko jest w porządku. W chwili, gdy zaczyna się wyciąganie traum życiowych - molestowania przez ojca Serenady, matki wyzywającej Langustę od najgorszych, samobójstwa katechety, któremu katolicki Bóg wybaczył i zrobił go aniołem - przedstawienie staje się miałkie.
Wina leży po stronie tekstu, autor którego z nie wiadomo jakiego powodu, postanawia w pewnym momencie "zmiękczyć" osobowości striptizerek, wybielić je trochę, uzasadniając ich życie traumami. Niestety taka tendencyjność jest nieznośna i zabija "czarną komedię". W sztuce dominuje motyw spowiedzi i przebaczenia grzechów w zamian za obietnicę zmiany.
Teatr od rozrywania ze śmiechu
Teatr rozrywkowy jak najbardziej powinien prężnie działać i wcale nie musi krygować się filozoficznymi kwestiami, głębokimi uczuciami, tylko doprowadzać ludzi do "rozerwania" ze śmiechu. W przypadku "Zaświatów, czyli czy pies ma duszę" mogło się udać, ale zabrakło debiutującej w roli reżysera Marii Seweryn doświadczenia, a może większej odwagi?
"Zaświaty, czyli czy pies ma duszę", premiera 28 czerwca, kolejny spektakl 7 lipca Reżyseria: Maria Seweryn (na podstawie sztuki Jerzego Andrzeja Masłowskiego), Obsada: Viola Arlak, Małgorzata Bogdańska, Paulina Holtz, Krzysztof Pluskota oraz pies Lulu
Marek Władyka
Źródło zdjęcia głównego: | guardian.co.uk, huffingtonpost.com