Proces ws. rozbiórki zabytkowej willi. "Do winy się nie przyznaję"

Tyle zostało z budynku
Tyle zostało z budynku
Źródło: Lech Marcinczak / tvnwarszawa.pl

Przed warszawskim sądem rejonowym rozpoczął się proces w sprawie rozbiórki latem zeszłego roku zabytkowej kamienicy na Powiślu. Oskarżona Jolanta D.- S. tłumaczyła podpisanie decyzji o rozbiórce fatalnym stanem budynku i obawą przed katastrofę budowlaną.

O sprawie rozbiórce pisaliśmy już w sierpniu ubiegłego roku. Wybudowana sto lat temu przy ul. Zajęczej kamienica powstała jako dom dla pracowników elektrowni Powiśle i - jak informowano - od ponad 10 lat nie była zamieszkana. Kobiecie oskarżonej o nieumyślne zniszczenie zabytku grozi kara do dwóch lat więzienia.

"Nie miałam świadomości"

- Do winy się nie przyznaję, do rozbiórki budynku się przyznaję - powiedziała oskarżona w czwartek w sądzie. Jak wyjaśniła, przy podpisywaniu decyzji o rozbiórce nie wiedziała, że budynek objęty jest ochroną konserwatora zabytków, dowiedziała się o tym już po rozebraniu kamienicy. - Nie miałam żadnej świadomości, że budynek jest budynkiem historycznym, że jest traktowany jako zabytek - powiedziała.

Podkreśliła, że podpisała decyzję o rozbiórce, ponieważ obawiała się, że budynek zawali się i będzie zagrożeniem dla ludzi. - Obok jest parking, na którym parkują samochody, stróżówka, która przylegała do tego budynku i ochrona, która pracowała tam 24 godziny na dobę, chodnik i przystanek autobusowy - powiedziała oskarżona. Jak zaznaczyła, przedstawiciel firmy remontowej zwrócił jej uwagę, że "jeżeli cokolwiek się stanie, mogą być śmiertelne ofiary".

"Życie ludzkie jest nadrzędne"

"Mając to wszystko na uwadze nie widziałam innej możliwości niż wydanie decyzji o rozbiórce. Uważałam, że życie ludzkie jest nadrzędne. Uważam, że działałam w stanie wyższej konieczności" - powiedziała oskarżona.

Dodała, że wszystkimi sprawami dotyczącymi tego budynku zajmował się prezes spółki, która kupiła kamienicę. Oskarżona w spółce pełniła rolę wiceprezesa. Nie podejmowała wcześniej decyzji w sprawie budynku.

Zaznaczyła, że kamienica była w bardzo złym stanie i na jej decyzję o rozbiórce wpływ miała opinia przedstawiciela firmy, która przeprowadzała na budynku prace remontowe i porządkujące. Firma z uwagi na stan budynku przerwała prace i powiadomiła oskarżoną, że budynek w każdej chwili grozi zawaleniem.

Kupiona w drodze licytacji

Jak powiedziała, decyzje o rozbiórce podpisała na lotnisku w dniu wylotu na urlop, bez zapoznania się ze szczegółowymi dokumentami nt. budynku. - W dniu wylotu na wakacje zadzwonił do mnie pan z firmy, która dokonywała robót zabezpieczająco-czyszczących. Powiedział, że "ściąga" ludzi z budynku, przerywa prace, bo jest niebezpieczeństwo dla ludzi pracujących w środku, a stan budynku jest tak fatalny, że grozi katastrofą budowlaną - powiedziała Jolanta D.-S.

Podkreśliła, że wielokrotnie - bezskutecznie - próbowała skontaktować się z prezesem firmy. Decyzja o rozbiórce została zawarta w aneksie do umowy z firmą przeprowadzającą prace remontowo-porządkujące.

W czwartek przesłuchany został również właściciel spółki, która kupiła kamienicę przy ul. Zajęczej. Podkreślił, że budynek kupił na drodze licytacji z myślą o wyremontowaniu o otwarciu i prowadzeniu działalności komercyjnej i kulturalnej. Twierdził, że dokumentację nt. fatalnego stanu budynku otrzymał dopiero w dniu odebrania kamienicy.

Sąd wyznaczył termin kolejnej rozprawy na 14 lipca. Przesłuchani zostaną wtedy następni świadkowie.

Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście Północ w lutym wystąpiła do sądu o warunkowe umorzenie sprawy bez procesu.

Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia wówczas nie dostrzegł jednak przesłanek do umorzenia.

WILLA PRZED ROZBIÓRKĄ I PO:

Tak budynek wyglądał przed rozbiórką

Została sterta cegieł

PAP/ran

Czytaj także: