"Kur…, szmato, dziwko. Z kim znowu idziesz się pie…" - tak, według świadków, zwracał się do swojej żony Zbigniew W. Zdarzało mu się zadzwonić do niej 30 razy w ciągu jednego dnia, tylko po to, by obrzucić ją wyzwiskami. Domowy dramat zakończył się tragedią.
52-letni Zbigniew W. zginął 18 sierpnia 2016 roku w swoim domu pod Zakroczymiem. Śmiertelny cios zadała mu żona Hanna. Kobieta nie wytrzymała kolejnej porcji wyzwisk i oskarżeń, jakie usłyszała z ust męża. Chwyciła nóż i zadała jeden cios. Długie ostrze przebiło serce. Zbigniew W. zmarł jeszcze w karetce.
Biegli psychiatrzy uznali, że kobieta działała w stanie "silnego wzburzenia uzasadnionego okolicznościami", czyli w tzw. afekcie. - Tę diagnozę potwierdziła opinia psychologa, który uznał, że w chwili popełnienia czynu Hanna W. pozostawała w stanie silnego wzburzenia przy znaczącym udziale czynnika sytuacyjnego. Tym czynnikiem był przewlekły konflikt między małżonkami oraz zachowanie ofiary (Zbigniewa W. - red.) postrzegane jako konfrontacyjne i zagrażające (Hannie W. - red.) - mówiła tvnwarszawa.pl Emilia Krystek, szefowa Prokuratury Rejonowej w Nowym Dworze Mazowieckim.
Sąd już słyszał parę takich słów
Od czerwca przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga toczy się proces Hanny W. Do tej pory rozprawy odbywały się za zamkniętymi drzwiami, ponieważ sąd uznał, że jest to konieczne przy przesłuchiwaniu oskarżonej oraz jej dzieci.
Ale w piątek przed sądem zeznawali kolejni świadkowie, już jawnie. Jednym z nich był zięć państwa W.
- Były wyzwiska ze strony teścia - przyznał świadek. - Teść był często pod wpływem alkoholu. Często wyzywał całą rodzinę, nie tylko teściową ale i dzieci. Słyszałem jak wyzywał braci mojej żony, zdarzało się, że i moją żonę. Potrafił zadzwonić i wyzywać. To były słowa na "k", "sz" i "dzi" - stwierdził.
- Proszę pana, sąd już parę takich słów słyszał w tym budynku - powiedział na to sędzia Adam Radziszewski.
- Nie wiedziałem, że mogę ich używać - odparł świadek. Teść mówił "kur.., szmato, dziwko". Wobec synów też używał niecenzuralnych słów określających męski członek.
- Czy wie pan coś o interwencjach policji?
- Wiem, że były zgłaszane, że policja była kilka razy, ale gdy teść dowiadywał się, że wezwano policję, to uciekał - zeznał świadek. Przyznał też, że samemu nie interweniował. - Teść był człowiekiem wybuchowym, nie chciałem prowokować kolejnych konfliktów - wyjaśnił.
Świadek: wielokrotnie ośmieszał żonę
Potem sąd odczytał zeznania mężczyzny ze śledztwa. Relacjonował w nich wspólny wyjazd wakacyjny, ale bez Zbigniewa W.
- Teść dzwonił do żony i ku…ł przez telefon na nas wszystkich. Mówił: "ku..y, nieroby". A o teściowej, że "pojechała się kur…ć i szmacić”. Mówił tak do niej przez telefon. A przecież wiedział, że pojechaliśmy do Gdańska, do rodziny, którą znał. Mówił tak do niej, jak tylko coś mu się nie podobało. Kiedy ona raz się z nim nie zgodziła i powiedziała, że się myli, nazwał ją głupią kur.. Moja teściowa tylko raz powiedziała do teścia, że jest głupi - zeznał świadek. Przyznał, że w jego obecności Zbigniew W. wielokrotnie ośmieszał swoją żonę. Nie widział za to fizycznej przemocy (choć wie, że było jakieś pobicie). Raz tylko Zbigniew ścisnął mocno ramię Hanny. Zięć zapamiętał wówczas grymas bólu na twarzy teściowej.
Jako kolejny zeznawał przed sądem ojciec tego świadka. O sytuacji w rodzinie W. wiedział znacznie mniej, ale zapamiętał jedną sytuację. Latem przyjechali do niego syn z żoną i teściową, czyli właśnie Hanną W. Mieli zebrać sobie trochę truskawek. Niedługo potem przyjechał też Zbigniew W. Miał krzyczeć: - Ta kur.. tu jest? Przyjechała się pierd…?
- Byłem zdziwiony, pytałem o co mu chodzi - relacjonował świadek. - Pytałem też Hanki. Powiedziała, że mąż ma jakieś problemy i wymyśla głupoty.
"Zdjęła drewniaka"
W piątek sąd przesłuchiwał też najbliższą sąsiadkę małżonków W, która mieszkała około 200 metrów dalej. Przed laty była dyrektorem przedszkola na Żoliborzu i zatrudniła Zbigniewa W. jako dozorcę. Nie miała do niego zastrzeżeń, twierdziła, że nigdy nie widziała, by nadużywał alkoholu. Znacznie gorsze zdanie miała o Hannie.
- Słyszałam awantury, podniesione głosy. Oboje krzyczeli na siebie - zeznała kobieta. "Ty chu.. jeden do roboty" - miała krzyczeć Hanna W. do męża. Świadek opowiadała też, że pewnego dnia, gdy Zbigniew W. wykonywał prace na terenie jej posesji, Hanna W. "zdjęła drewniaka i uderzyła go w głowę".
Później jednak, dopytywana, czy rzeczywiście widziała moment uderzenia, przyznała, że widziała jedynie, że W. był zakrwawiony, a o uderzeniu usłyszała od innych osób.
- Obserwowałam, jak ciężko pracował, nikt mu nie pomagał. Stukał coś, majsterkował. Wiem, że nie miał pieniędzy, bo musiał oddać żonie. Dziwiłam się, że do przedszkola przyjeżdżał 40 kilometrów na rowerze. Mówił mi, że nie miał na bilet. Szkoda mi go jako człowieka, uważam, że chciał pokazać wszystkim, na co go stać, mimo, że był w domu poniżany - zeznawała kobieta. - Dzieci były źle traktowane przez Hannę W. Operowała wulgarnym językiem. Do trzyletniej córki powiedziała, "ty kur…" - dodawała.
Słyszała, nie widziała
- Widziała pani, jak zwróciła się w ten sposób do dziecka? - dopytywał sąd.
- Słyszałam, jak powiedziała "Ty mała kur…" - odparła świadek. Wówczas sędzia Adam Radziszewski zauważył, że wcześniej, podczas przesłuchania w śledztwie nie padło słowo "mała". - Sąd chciałby wiedzieć, co pani dodaje od siebie - skomentował sędzia.
- Uważam, że mogła mówić tylko do niej, bo więcej nikogo tam nie było. Starsze dzieci były w szkole.
- A skąd pani wie, że ktoś obcy nie wszedł na teren posesji?
- Nie wiem.
- Czy w tamtym czasie, pani W. zamieszkiwała już ze swoimi teściami?
- Tak.
- Dlaczego pani wykluczyła, że te słowa padły do teściów?
- Nie wiem. Nie przyszło mi do głowy, że tak można zwrócić się do starszej osoby.
- A przyszło pani do głowy, że można tak powiedzieć do 3-letniego dziecka?
- Tak
- Czy wie pani, że Zbigniew W. był kiedyś skazany za znęcanie się nad rodziną? - zapytał sędzia.
- Nie, nie wiem - odparła świadek.
Ciąg dalszy procesu w październiku.
Piotr Machajski