Ta polityka to między innymi plan tworzenia kolejnych buspasów, uprzywilejowanie komunikacji miejskiej, a w przyszłości także wprowadzenie opłat za wjazd do ścisłego centrum. Te pomysły od dawna budzą kontrowersje. Ich przeciwnicy dostali od Deloitte poważne argumenty.
Ile tracimy przez korek?
Na potrzeby raportu przebadano, z jaką prędkością kierowcy poruszają się po mieście i ile czasu tracą w korkach. Okazało się, że warszawski kierowca dojeżdżający do pracy 10 kilometrów, traci średnio 9 godzin miesięcznie. Rocznie kosztuje to 4,2 miliarda złotych.
Twórcy dokumentu przekonują, że te straty można zmniejszyć i to niewielkim kosztem. Postulują m.in. przywrócenie strzałek do skrętu w prawo, sprawdzenie czy sygnalizacja jest dobrze zaprogramowana, czy pasy do skrętów nie są za krótkie. Zwracają uwagę, że trzeba egzekwować zakaz wjazdu na skrzyżowanie, gdy nie da się go opuścić. Pojawia się też sugestia, by część ulic zmienić w jednokierunkowe i ograniczyć parkowanie na jezdniach.
Przegoniliśmy Europę... autobusami
W studiu "Miejskiego Reportera" o raporcie dyskutowali Rafał Antczak z Deloitte i Jan Jakiel ze stowarzyszenia Siskom. - Cieszę się, że raport powstał, bo przeanalizował czynniki, które do tej pory nie były brane pod uwagę - ocenił Jakiel.
I dodał: - Uważam, że to bardzo celna diagnoza, która wprost pokazuje, jak wiele tracimy przez korki. Przerażają mnie jednak wnioski. Powinniśmy być dumni z tego, że 69 proc. warszawiaków korzysta z komunikacji. Wyobraźmy sobie, co by było gdyby 30 proc. przesiadło się do samochodów i wyjechało na te już niewydolne ulice! Utrudnienie nie zmieniają się liniowo. W Londynie, po zamknięciu centrum ruch zmniejszył się o 15 proc., a straty czasu o 40 proc. W drugą stronę to też tak działa - dodał Jakiel.
- Warszawa na drogi wydała w 2010 roku 1,7 miliarda złotych. Na komunikację miejską 2,1 miliarda - odpowiedział mu Antczak. - Można przesadzić sto procent mieszkańców do komunikacji i zakazać ruchu w mieście. Ale my pokazujemy, że 69 proc. to liczba znacznie powyżej europejskiej średniej, niespotykana w stolicach krajów rozwiniętych. Czas się zastanowić, czy to jest efektywne? Stawiamy tezę, że niekoniecznie.
Opłaty zabiją centrum?
- Budowa dróg nie odniesie skutku, jeśli nie będzie iść w parze z promowaniem komunikacji miejskiej - przekonywał Jakiel.
- Ale może faktycznie mamy już przesyt? Może więcej kierowców i tak się już nie przesiądzie? - dopytywał Igor Sokołowski.
Zdaniem Jakiela, w tej sytuacji należy wprowadzić opłaty za wjazd do centrum. - W raporcie zabrakło pytania, ile złotych dziennie skłonni są zapłacić kierowcy za to, by uniknąć korka, przez który tracą te 4,2 miliarda złotych.
Jego zdaniem, dokładnie na poziomie średniej odpowiedzi ustalić należy opłatę za wjazd do centrum. Część kierowców w ogóle zrezygnuje, jak w Londynie. A pozostali zapłacą za to, że będą się poruszać sprawniej. W ten sposób poniosą koszt rzędu miliarda złotych, a więc znacznie mniejszy niż ta strata, którą ponoszę teraz.
- To może od razu wprowadzić opłatę jak w Londynie, kilkanaście funtów tygodniowo. Wtedy na pewno większość zrezygnuje - drwił Antczak. I dodał: - Stanie się jeszcze coś. Z centrum miasta wyniesie się większość firm.
Zdaniem Antczaka Warszawy nie można pod tym względem porównywać z Londynem. - To jest światowa metropolia, która ma pełną infrastrukturę. Tam firmy nie mogą sobie pozwolić na to, by się wynieść. One zwracają pracownikom te opłaty, bo muszą tam być, robić interesy, patrzyć konkurencji na ręce. Warszawa tego nie ma, więc wyniosą się na obrzeża miasta. Tak jak stało się już raz, gdy ceny wzrosły, a biura zaczęły wyrastać wzdłuż Al. Jerozolimskich - przypomniał. - W Warszawie nie ma centrum. Z opłatami stanie się slumsem - podsumował Antczak.
Opłaty zamienią centrum w slums?
roody/ec