"Strzeżonego Pan Bóg strzeże" - mówi przysłowie. Nie w przypadku kozy, która w poniedziałek błąkała się po stacji PKP Płudy. O sprawie zawiadomiono straż miejską. Ta, kiedy jechała na miejsce, od policji dowiedziała się że właściciel odebrał zwierzę. Interwencję odwołano, ale koza - zamiast w ręce właścicieli - trafiła do złodziei.
- Mój kolega nie może spać w nocy, tak martwi się o biedną kozę - mówił tvnwarszawa.pl Adam, przyjaciel właściciela zwierzęcia, które w poniedziałek skradziono na terenie stacji PKP Płudy.
O sprawie pisaliśmy w poniedziałek. Koza spacerowała po peronie na stacji PKP Płudy. Zwierzę zauważył nasz czytelnik. O sprawie poinformowana została straż miejska. Podawała wtedy, że kozę zabrali właściciele.
- Na miejsce wysłaliśmy patrol, jednak kiedy był w drodze, ktoś poinformował nas, że koza została złapana przez właścicieli - relacjonowała w poniedziałek Monika Niżniak ze straży miejskiej. Po tej informacji, dyżurny odwołał interwencję patrolu.
W środę w sprawie kozy na światło dzienne wyszły nowe fakty. Okazało się, że zagubionego zwierzęcia wcale nie zabrali właściciele, a złodzieje. Natomiast interwencję straży miejskiej odwołały inne służby mundurowe.
- Odwołanie przyszło z policji. W związku z tym odstąpiono od czynności - powiedziała Monika Niżniak ze straży miejskiej.
Zamieszanie tłumaczy policja.
- Zgłoszenie o błąkającej się kozie otrzymaliśmy od pracownika PKP. Ten sam mężczyzna następnie nas zawiadomił, że po zwierzę przyszedł właściciel. Stąd nasza informacja do straży miejskiej. Patrolu policji nie było na miejscu - wyjaśnił Tomasz Oleszczuk z biura prasowego stołecznej policji.
Prawdziwi właściciele załamują ręce. Koza zamiast do nich, trafiła do złodziei.
Kto zabrał kozę?
W komentarzach pod naszym artykułem pojawił się wpis: "Szukamy nadal owej kozy. Ktoś, kto ją odebrał nie był właścicielem. Zgłosiliśmy to na policję na ul. Myśliborskiej 65. Jeśli ktoś wie, gdzie koza może się znajdować proszę dzwonić 664 377 525. Dziękuję za każdą wiadomość. Dla znalazcy nagroda" - czytamy.
W czwartek zadzwoniliśmy pod podany numer telefonu. Odebrał Adam, przedstawiający się jako przyjaciel opiekuna kozy. - Mój kolega nie może teraz odebrać. Odsypia. Nie może spać w nocy, bo martwi się o biedną kozę. Ktokolwiek widział zwierzę, proszony jest o kontakt z nami - mówił.
- Nie mamy pojęcia, kto odebrał tę kozę i dlaczego odwołano interwencję straży miejskiej. Sprawę zgłosiliśmy na policję. Sami jeździmy po schroniskach, rozwieszamy ogłoszenia. Całą noc się stresujemy, jesteśmy miłośnikami zwierząt - dodał Adam.
Mężczyzna jednocześnie wyjaśnił dlaczego koza chodziła sama po terenie stacji PKP. - Ona zerwała się podczas spaceru. Mój kolega wyprowadza ją regularnie, tak aby podjadła sobie trochę trawy. Wyszedł z nią wieczorem, nagle jakiś wariat jechał. Zatrąbił. Kolega się przewrócił, a koza zerwała się i uciekła - relacjonował Adam.
Sprawę wyjaśnia białołęcka policja - Przyjęliśmy zgłoszenie przywłaszczenia kozy. Pan wyszedł z nią na spacer. Kiedy samochód i pociąg zatrąbiły, koza uciekła. Będziemy prowadzić czynności zmierzające do znalezienia kozy. Mamy nadzieję, że się odnajdzie - wyjaśnia Paulina Onyszko, rzeczniczka prasowa komendy rejonowej policji.
md/mś
Źródło zdjęcia głównego: warszawa@tvn.pl