W sprawie wypadku, w którym zginęła rowerzystka, a dwie osoby zostały ciężko ranne, prokuratura oskarżyła tylko jednego kierowcę. W środę został skazany. Ale prokuratura chce poprowadzić kolejne śledztwo, w którym zarzuty może usłyszeć także drugi.
O tym wypadku na łamach tvnwarszawa.pl pisaliśmy wielokrotnie. W sierpniu 2016 roku na skrzyżowaniu Fieldorfa i Meissnera na Gocławiu zderzyły się dwa samochody: toyota i ford. W wyniku zderzenia ucierpiały postronne osoby. Zginęła 44-letnia rowerzystka, a pieszy oraz roczne dziecko zostali ranni.
Samochody zderzyły się, bo zdaniem prokuratury, kierowca toyoty wymusił pierwszeństwo skręcając w lewo. W środę sąd, na razie nieprawomocnie, skazał za to Andrzeja J. na karę ośmiu miesięcy więzienia.
Prokuratura nie będzie czekać
Mimo że od początku z akt śledztwa wynikało, że kierowca forda (sportowej, podrasowanej wersji) przekroczył dopuszczalną prędkość, prokuratura nie zdecydowała się postawić go przed sądem.
Jednak po środowym wyroku zmieniła zdanie.
- Wystąpimy do sądu o akta celem analizy materiałów pod katem przeprowadzenia postępowania w zakresie odpowiedzialności kierującego samochodem marki ford. Nie będziemy czekać na uprawomocnienie się wyroku - poinformował nas Marcin Saduś, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. - Zostanie przeprowadzone odrębne postępowanie.
Skąd ten zwrot?
W ustnym uzasadnieniu środowego wyroku sędzia Iwona Wierciszewska kilkukrotnie zwracała uwagę, że do wypadku i jego tragicznych skutków przyczynił się kierujący fordem Michał W.
Także z tego powodu, sąd orzekł wobec Andrzeja J., kierowcy toyoty, stosunkowo łagodną karę - ośmiu miesięcy więzienia bez zawieszenia. Maksymalna kara za spowodowanie wypadku śmiertelnego to osiem lat.
Kolejne śledztwo
Deklaracja prokuratury oznacza, że zostanie wszczęte kolejne śledztwo. Jeśli w ramach tego śledztwa Michał W. usłyszy zarzuty, będzie mógł stanąć przed sądem. Do tej pory w sprawie miał jedynie status świadka.
Kierowca forda był przesłuchiwany między innymi podczas procesu Andrzeja J. Na rozprawie w lutym tego roku, kilkanaście razy podkreślał, że nie pamięta wielu szczegółów.
Nie potrafił przypomnieć sobie, z jaką poruszał się prędkością, na jakim biegu ani czy jechał przed nim jakiś motocyklista. Kogoś na motocyklu co prawda widział, ale kilka skrzyżowań wcześniej.
Nie pamiętał też, czy bezpośrednio przed zdarzeniem hamował ani podejmował jakiekolwiek inne "działania obronne". Podczas tamtej rozprawy nie mógł też sobie nawet przypomnieć, w jakim towarzystwie ubezpieczony jest jego samochód ani tego, w jakich wcześniej kolizjach brał udział.
Podkreślił za to, że poruszał się z prędkością podobną do innych uczestników ruchu.
"Zdarzenie było traumatyczne"
Pewnej i stanowczej odpowiedzi udzielił za to na pytanie oskarżyciela: - Zapytam wprost: czy była taka sytuacja, że pan się ścigał z innym uczestnikiem ruchu?
- Nie było - brzmiała odpowiedź.
Pytany o przyczyny swojej słabej pamięci, odparł: - Samo zdarzenie było traumatyczne. Wiem, że sprawa jest skomplikowana i trudna. Jestem zdenerwowany całą tą sytuacją. Jeśli mogę, to nie chcę do tego wracać.
- Być może będzie pan musiał - skomentowała pełnomocniczka oskarżycieli posiłkowych, za co została skarcona przez sąd.
Dziś wiadomo, że jej uwaga, choć niestosowna ze względu na powagę sali sądowej, nie była nieuzasadniona.
Co najmniej 78 km/h
- Należy podkreślić, i sąd chce to wyartykułować z dużą mocą, że do wypadku przyczynił się pan Michał W. - mówiła sędzia Iwona Wierciszewska podczas ogłaszania środowego wyroku. Zaznaczyła, że opiera się w tym twierdzeniu między innymi na opinii biegłego od rekonstrukcji wypadków drogowych.
Stwierdził on, że kierowca forda jechał co najmniej z prędkością 78 km/h, a gdyby zaś jechał z prędkością dozwoloną (50 km/h), to zdążyłby wyhamować. I być może nawet doszłoby do zetknięcia samochodów, ale co najwyżej skończyłoby się na niegroźnej kolizji. I nie ucierpiałyby żadne osoby.
Jednym z wątków, które badała prokuratura, było to, czy Michał W. ścigał się z motocyklistą. Wskazywali na to niektórzy świadkowie. Nie udało się tego jednak potwierdzić.
Piotr Machajski
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz/ tvnwarszawa.pl