Wszystko zaczęło się 22 kwietnia. "Gazeta Stołeczna" opisuje kulisy reprywatyzacji działki w samym centrum Warszawy - dawniej Chmielnej 70. Przed wojną jej współwłaścicielem był Duńczyk Jan Henryk Holger Martin. Po wojnie, jak wiele warszawskich gruntów, została znacjonalizowana. Po latach o jej odzyskanie wystąpiła grupa ludzi. Wartość działki dziś szacuje się nawet na 160 mln złotych.
"To czysty zysk"
- W wyniku tej reprywatyzacji właścicielami działki zostają trzy osoby - mówi Michał Wybieralski, redaktor naczelny "Gazety Stołecznej". Jedna z nich to Marzena Kruk, urzędniczka Ministerstwa Sprawiedliwości, która trzy dni po ukazaniu się artykułu przestaje być naczelnikiem jednego z wydziałów. Pojawiają się też pytania o rzetelność jej oświadczeń majątkowych.
- Niezwłocznie poinformowaliśmy o tym prokuraturę i komisje dyscyplinarną pracowników służby cywilnej - zapewnia Sebastian Kaleta z biura prasowego Ministerstwa Sprawiedliwości.
W międzyczasie na jaw wychodzą kolejne fakty. Okazuje się, że urzędniczka pojawiała się także w innych sprawach dotyczących reprywatyzacji. Odzyskała dwie nieruchomości, a oprócz tego starała się o odszkodowania za te, których fizycznie miasto nie mogło zwrócić, bo na przykład są tam drogi czy parki.
- To jest czysty zysk, jeżeli skupujemy roszczenia do takich nieruchomości nie musimy się przejmować, że miasto zwróci nam kamienicę z lokatorami - ich wykwaterowaniem, ewentualnymi sprawami o eksmisję, po prostu z takimi roszczeniami przychodzi się do miasta i występuje o odszkodowanie. To odszkodowanie jest wyliczane na postawie oceny biegłego - opowiada Michał Wybieralski.
38 milionów 578 tysięcy 229 zł
Dla Marzeny Kruk w latach 2011 - 2015 wyliczane było aż 19 razy. Za tereny w czterech dzielnicach - na Woli, Targówku, Pradze i Mokotowie. Łącznie otrzymała od miasta: 38 milionów 578 tysięcy 229 zł.
- Nie była spadkobierczynią ani krewną nikogo z prawowitych właścicieli. Za każdym razem skupowała roszczenia - komentuje Wybieralski.
Podkreślić należy wyraźnie jedną rzecz - samo kupowanie roszczeń i zwracanie się o odszkodowanie, w świetle prawa, jest legalne. Karą zagrożone jest natomiast składanie nieprawdziwych oświadczeń majątkowych.
- Na przestrzeni lat można powiedzieć, że pani Marzena Kruk pełniła istotne funkcje w Ministerstwie Sprawiedliwości - przyznaje Sebastian Kaleta.
Marzena Kruk, dr nauk prawnych, pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości rozpoczyna w grudniu 1992 r. Jest urzędnikiem korpusu służby cywilnej. W 2008 r. pierwszy raz zostaje naczelnikiem wydziału ds. ofiar przestępstw, później jest także wicedyrektorem departamentów: wykonywania orzeczeń a także praw człowieka. W ostaniach latach zajmuje się także sprawami mediacji.
W trakcie pracy Marzeny Kruk w Ministerstwie Sprawiedliwości ministrowie zmieniali się aż 22 razy. Ci z którymi rozmawialiśmy, albo jej nie pamiętają, albo mówią, że z niczego szczególnego zapamiętać się nie dała. Była pracowita, nierzucająca się w oczy, kompetentna i neutralna politycznie. Krótko mówiąc wzór urzędnika państwowego.
- To nie jest pani Zofia, Małgosia, Janusz czy Kazimierz, którzy przybijają pieczątki, tylko to są osoby, które mają mieć pewne szczególne kompetencje, a sposób ich życia i pracy, a w szczególności pracy, ma być taki żebyśmy nie tylko nie tracili zaufania do państwa, ale wręcz pogłębiali swoje zaufanie - zwraca uwagę Piotr Schramm, adwokat.
"Bardzo dobry człowiek"
Współpracownicy zapamiętali ją jako "dobrego człowieka, bardzo merytoryczną, trzymającą się procedur, reguł i zasad". Jednak komisja stwierdziła, że Marzena Kruk w latach 2011-2015 składała oświadczenia majątkowe niezgodne z prawdą. Kobieta uprzedzając zdarzenia sama zrezygnowała z pracy.
- To jest bardzo dziwny aspekt całej sprawy, bo tak naprawdę należałoby zbadać po co pracowała w tym ministerstwie. Mając te 38 milionów stać już ją było na wszystko. Już nie musiała pracować w sumie za marną pensję w porównaniu do tego, co jej się udało zgromadzić dzięki reprywatyzacji - zauważa Karol Perkowski ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.
Prokuratura, na wniosek Ministerstwa Sprawiedliwości, zajmuje się sprawą składania nieprawdziwych oświadczeń majątkowych. Grozi za to maksymalnie 5 lat więzienia. Dotychczas w sprawie nie postawiono żadnych zarzutów, postępowanie jest na wstępnym etapie. Swoją kontrole prowadzi też CBA.- Nasze sprawdzenia dotyczą także zakazów zawartych w tzw. ustawie antykorupcyjnej - informuje Piotr Kaczorek z CBA.
Doniosła na samą siebie
W tej sprawie pojawia się jeszcze jeden ciekawy wątek. Marzena Kruk złożyła zawiadomienie o możliwości popełniania przestępstwa przez samą siebie.
- Pani Marzena K. podała, iż nie wpisała z różnych przyczyn życiowych, kwot, które powinny być w tych oświadczeniach majątkowych umieszczone - podaje Piotr Kowalczyk z Prokuratury Rejonowej we Wrocławiu.
Milionów wpisywać podobno zapominała. Według informacji "Rzeczpospolitej" w autodonosie miała napisać "Jest mi po prostu wstyd."
Ani Marzena Kruk, ani jej brat i pełnomocnik Robert Nowaczyk, nie zdecydowali się z nami porozmawiać. "Jestem zobowiązany poinformować, że pani M. Kruk dotychczas nie zdecydowała się na rozmowy z mediami oraz że podtrzymuje swoją decyzję w tej kwestii" - czytamy w mailu od mecenasa Nowaczyka.
Zarzuca miastu opieszałość
14 września już po wybuchu afery reprywatyzacyjnej, po wszczęciu postępowań i po autodonosie, Marzena Kruk wygrała proces z ratuszem w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Oskarżyła urzędników o opieszałość przy wydawaniu decyzji zwrotowej wobec nieruchomości na Pradze Południe, do której ma roszczenia. Wygrała.
- Sąd uwzględnił skargę skarżącej na bezczynność prezydenta m. st. Warszawy, zobowiązał do wydania decyzji w ciągu trzech miesięcy - mówi Joanna Kube z WSA. Po dostarczeniu wyroku, miasto Warszawa będzie miało trzy miesiące na decyzję.
Daria Górka, "Czarno na Białym"