11 listopada w Warszawie nie widziałem faszystów. Widziałem zadymiarzy, z których aż parowała amfetamina. Widziałem umykające przed nimi rodziny z dziećmi. Oberwałem wodą z armatki i najadłem się gazu pieprzowego. Tuż obok mnie lądowały butelki rzucane przez Antifę. Święto Niepodległości spędziłem w sercu zamieszek.
- Kim my jesteśmy? - pyta zapłakana kobieta z różańcem w ręku na placu na Rozdrożu. W tym momencie przy Trasie Łazienkowskiej płoną już samochody, kolejne petardy wybuchają w tłumie, a policja kordonem otacza ludzi pod pomnikiem Romana Dmowskiego.
- Precz z komuną! - skanduje tłum. - Panie, to jak w latach 80-tych. Gdyby wtedy polała się krew, dziś nie było by takich problemów - dziarski dziadek przekonuje, że policja niczym nie różni się od milicji. Pewnie dlatego niektórzy z taką nienawiścią atakują mundurowych.
"To jest pokojowa manifestacja"
Miało być zupełnie inaczej. Spokojnie, radośnie, uroczyście. - To jest pokojowa manifestacja - czarują ze sceny organizatorzy Kolorowej Niepodległej. Niestety to nieprawda. Butelka rzucona na oślep zza barykady Antify rozbija się o kilka metrów ode mnie. Jest godzina 14.00 i tłum po przeciwnej stronie barykady zaczyna już gęstnieć.
Kolejne butelki fruną w powietrze, kiedy tylko narodowcy próbują zbliżyć się do blokady. Zamaskowani i ubrani na czarno anarchiści nakręcają swoje emocje okrzykami: - A! A! Antifa!.
- Bartek? - jedna z zakapturzonych postaci na chwilę odsłania twarz. Ku konsternacji policji, przybijam silną "piątkę" z kolegą z dzieciństwa. Podobnych spotkań pewnie nie brakuje. Po obu stronach barykady przeważają ludzie młodzi, którzy często wychowywali się na tych samych podwórkach.
Kiedy Antifa "bawi się" już w najlepsze, plac Konstytucji dopiero się rozgrzewa. Tłum skanduje hasła o Donaldzie, który jest matołem, czerwonej demokracji, okupacji brukselskiej, Romanie Dmowskim i komunistach, co mają wisieć na drzewach zamiast liści. Nikt jednak nie pręży ramienia w faszystowskim pozdrowieniu. Nie słychać, by ktoś obrażał Żydów czy homoseksualistów - choć "niepodległościowcy" nie wyglądają na takich, którzy darzyliby ich sympatią. Obok elegancko ubranych rodzin "do marszu" szykują się też brygady chuliganów.
"To jest wojna!"
Pełna napięcia atmosfera wyczekiwania nagle znika. W jednym momencie w powietrzu zaczyna świszczeć od przelatujących szklanych butelek i petard. Policja odpowiada gazem pieprzowym i armatkami wodnymi.
- Chyba nie tak to pan sobie wyobrażał? Nie boi się pan o swoją rodzinę? - zagaduję stojącego tuż przy mnie młodego ojca z dziećmi. - Chcieliśmy świętować rocznicę niepodległości... - odpowiada i szybko umyka przed strumieniem z armatki wodnej, którego mi już nie udaje się uniknąć.
Interwencja policji dzieli Marsz na dwie grupy i od razu widać, kto przyszedł tu tylko dla zadymy. - Ku***, jesteśmy Polakami! To jest wojna! - okrzyków nawołujących do bezpośredniego ataku na policję jest mnóstwo. Większość uczestników Marszu dawno już opuściła plac Konstytucji, ale naładowani amfetaminą i alkoholem chuligani nawet tego nie zauważyli.
Kuriozalnie wygląda człowiek, który z biało-czerwoną flagą samotnie rzuca się na policjantów. - Mamo, nic mi nie jest - tłumaczy po chwili przez telefon. Grupka zamaskowanych zadymiarzy nakręca się do bitwy z policją. O patriotycznych hasłach dawno już zapomnieli. Tak samo jak o Marszu Niepodległości, który dawno już doszedł do Ronda Jazdy Polskiej.
Poloniści ramię w ramię z legionistami
Awantury prowokują chuligani. Święto, jak mecz piłkarski, jest dla nich jedynie pretekstem, żeby zmierzyć się z policją. Pierwszy raz od śmierci Jana Pawła II kibice warszawskiej Polonii idą obok legionistów. Gdy część marszu składa kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego, wandalom udaje się zniszczyć dwa samochody TVN-u i pobić operatora. Płoną auta.
- Luuuuudzie! Ten samochód zaraz wybuchnie - krzyczy ktoś w tłumie. Na ten sygnał napastnicy sięgają po telefony komórkowe i filmują płonący wóz. Wybuchu nikt się nie boi.
Kiedy emocje już opadają, organizatorzy zgromadzeń odcinają się od zadymiarzy. Ci od Marszu Niepodległości nie czują się odpowiedzialni za chuliganów, a pokojowa-kolorowa za anarchistów. Wcześniej nie zrobili jednak nic, by dać zadymiarzom do zrozumienia, że będą na ich uroczystościach niemile widziani. W innych przypadkach czynili to akurat łatwo. Kolorowa Niepodległa zbanowała mnie na swoim Facebooku już przy pierwszych próbach dyskusji i pytaniach o to, czy zbyt nie szermuje terminem "faszyzm".
Marsz Niepodległości wytrzymał niewiele dłużej. Kiedy któryś z zakapturzonych profili rozszyfrował we mnie "lewacką gnidę", administratorzy profilu nie potrzebowali dużo czasu, by również wskazać mi banem, że razem nam nie po drodze.