Cztery tygodnie po zderzeniu furgonetki z policyjnym samochodem biorącym udział w eskorcie szefa NATO wciąż nie wiadomo, czy była to kolizja, czy wypadek. Tymczasem to rozróżnienie jest kluczowe, by określić ewentualną karę grożącą sprawcy.
Do zdarzenia doszło wieczorem, 24 sierpnia. Po godzinie 20 ulicą Żwirki i Wigury od lotniska w stronę centrum zmierzała kolumna uprzywilejowana. Jeden oznakowany radiowóz jechał na jej przedzie, drugi zamykał kolumnę. Między nimi było jeszcze kilka nieoznakowanych aut, furgonetki i limuzyna, której pasażerem był szef NATO Jens Stoltenberg.
Ale tą trasą przemieszczał się też trzeci radiowóz, również oznakowany i z włączonymi sygnałami. On jednak nie jechał w kolumnie, ale obok niej. To tzw. filtr, czyli samochód, który ma wstrzymywać ruch na poprzecznych ulicach, które przecinają trasę kolumny. W praktyce wygląda to tak, że filtr najpierw wstrzymuje ruch na jednym skrzyżowaniu, a gdy kolumna przejedzie, wyprzedza ją i pędzi na następne.
Ucierpiały cztery osoby
I to właśnie ten trzeci radiowóz zderzył się na skrzyżowaniu z Hynka z białą furgonetką, która nadjechała od strony Marynarskiej. Uderzenie było na tyle silne, że dostawcze auto przewróciło się na bok. Ucierpiały cztery osoby: dwaj policjanci, kierowca furgonetki oraz piesza znajdująca się w pobliżu.
Postępowanie w tej sprawie od czterech tygodni prowadzi Prokuratura Rejonowa Warszawa-Ochota. Na razie jednak śledczy nie znają odpowiedzi na dwa podstawowe pytania: kto spowodował albo przyczynił się do zderzenia i czy w ogóle był to wypadek, czy może jednak kolizja.
- Czekamy na dwie ekspertyzy: biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków oraz biegłych lekarzy z Zakładu Medycyny Sądowej - mówi tvnwarszawa.pl prokurator Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Zadaniem pierwszego z biegłych będzie próba odtworzenia wydarzeń na skrzyżowaniu. Będzie miał do dyspozycji zeznania świadków, analizę uszkodzeń w obu samochodach oraz ewentualne nagrania wideo.
Z kolei zespół medyków z ZMS musi ocenić, czy obrażenia, które odnieśli pokrzywdzeni, są na tyle poważne, że wypełniają definicję przestępstwa, czyli naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający dłużej niż siedem dni. Jeżeli trwa on krócej, mówimy nie o wypadku, ale o kolizji. I wówczas sprawcy zamiast trzech lat więzienia (maksymalna kara za wypadek) sprawcy grozi jedynie grzywna.
"Policjant wjechał na czerwonym"
Krótko po zderzeniu policja nie chciała przesądzać, kto zawinił. Jednak świadek, z którym rozmawiała dziennikarka TVN 24 mówił, że "było czerwone światło, czyli policjant wjechał na 100 procent na czerwonym świetle".
- Jechałem taksówką w stronę lotniska razem z żoną. Jadąc na Żwirki i Wigury, czekaliśmy na skrzyżowaniu na światłach. Widziałem tylko uderzenie radiowozu w samochód dostawczy. Widziałem, że jakaś osoba została przygnieciona przez ten samochód - relacjonował w rozmowie z magazynem "Dzień po dniu" w TVN24 pan Tomasz. - Radiowóz się odbił, poleciał dalej i uderzył w - z tego, co teraz wiem - 70-letnią kobietę, którą odrzuciło na pasy. To było dwa, trzy metry od nas - dodał świadek.
Zgodnie z przepisami kierowca pojazdu uprzywilejowanego ma prawo łamać przepisy drogowe, czyli np. zignorować czerwone światło, ale musi "zachować szczególną ostrożność", czyli upewnić się, że wszyscy uczestnicy ruchu ustępują mu miejsca.
Piotr Machajski
Źródło zdjęcia głównego: Lech Marcinczak, tvnwarszawa.pl