Przypomnijmy. W lutym gazeta "Fakt" opublikowała zdjęcia, które miały dowieść, że komendant Zbigniew Leszczyński wyjechał ze swojej rezydencji w Wawrze i niemal od razu złamał przepisy jadąc 80 km/h na drodze, gdzie dopuszczalna prędkość wynosi 50 km/h. Później, mimo kiepskiej widoczności, miał wyprzedzać autobus. Manewr miał wykonać na przejściu dla pieszych, do tego ignorując zakaz.
"Fakt" podliczył również jazdę komendanta na 22 punkty i 800 złotych mandatu.
Nie ma świadków
Po tej publikacji sprawą zajęła się policja. Po analizie zdjęć okazało się, że policja niewiele może zrobić. Potrzebne były zeznania świadków, jednocześnie autorów wspomnianych zdjęć. - Dane tych osób nie zostały nam udostępnione – powiedział Mariusz Mrozek, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji.
Jak dodał, redakcja poinformowała policję, że zdjęcia ktoś do nich wysłał i odmówili podania danych. Sprawa zostanie więc umorzona.
Co na to sam zainteresowany? - Od samego początku wiedziałem, że tak zakończy się sprawa. Z prostej przyczyny, nie złamałem przepisów ruchu drogowego. Zresztą sama publikacja gazety "Fakt" miała na celu zdyskredytowanie mnie w oczach opinii publicznej - powiedział Zbigniew Leszczyński.
bf/roody
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN