Samochody na chodnikach, mieszkańcy odcięci od świata i kierownik robót, który nie panował ani nad robotą, ani nad emocjami. Tak wyglądał początek remontu ulicy Naczelnikowskiej.
Początek zresztą nieco spóźniony - ulicę zamknięto bowiem już w piątek, ale przez cały weekend nie działo się tam nic. Dopiero w poniedziałek pojawili się robotnicy. Ale w między czasie kierowcy wprowadzili tu "alternatywną" organizację ruchu: zignorowali zakaz wjazdu i zaczęli omijać barierki chodnikiem.
Kierowcy bojkotują znaki
W poniedziałek rano ten proceder trwał w najlepsze. Kierownik robót nie mógł sobie z tym poradzić. - Idź pan stąd, barierki ustawiłem, bo tak mi się podobało - krzyczał na reportera TVN Warszawa.
Na pomoc wezwał w końcu policję. - Nie mogę sobie dać rady. Zablokowałem przejazd, to kierowcy chcieli mnie bić - żalił się mundurowym. Ci zaś zaczęli wypisywać mandaty. Kto wjechał na zamkniętą ulicę, mógł dostać 100 złotych kary i 5 punktów karnych.
"Wujek dobra rada"
W ten sposób udało się ograniczyć przejeżdżanie przez plac. Ale pojawiły się inne problemy. Okazało się, że mieszkańcy ulicy Birżańskiej zostali bez dojazdu do domów. - Jest zakaz wjazdu, jak ja mam tutaj wjeżdżać. Przefrunąć przez siatkę? - pytała się jedna z mieszkanek.
Szybko okazało się, że Zarząd Dróg Miejskich rzeczywiście liczy na to, że mieszkańcy do domów przylecą. - Od dyspozytora usłyszałem, żebym kupił sobie helikopter – powiedział jeden z kierowców, który też utknął na Naczelnikowskiej.
Byle do wiosny
Dla tych, którzy latać nie zamierzają, nie mamy dobrych wiadomości: przebudowa Naczelnikowskiej potrwać ma do 14 kwietnia. Wszystko dlatego, że pobliski supermarket chce poprawić dojazd na swój parking.
Łukasz Wieczorek bf/roody