On zadał cios, ona miała udzielić mu psychicznego wsparcia. Tak twierdzi prokuratura. Ale ona nie przyznaje się do zarzutu. Od zbrodni minęło niemal ćwierć wieku, choć nie ma pewności, kiedy dokładnie do niej doszło. Nie ma też zwłok ofiar.
Kiedyś byli parą. On, jak twierdzą policjanci, był w niej szaleńczo zakochany. Do tego stopnia, że gdy ona wybrała innego, wolał posłać ich oboje przed sąd niż żyć na wolności samemu.
Więc teraz znów są jakby razem. Siedzą w tym samym areszcie na warszawskim Grochowie. I obok siebie na ławie oskarżonych w procesie, w którym oboje są oskarżeni o zabójstwo jej ojca.
A jeszcze półtora roku temu nikt (poza oskarżonymi) nawet nie wiedział, że Zenon S. nie żyje.
Rutynowa interwencja
Śledztwo prokuratury w tej sprawie zaczęło się w marcu 2017 roku od prozaicznej interwencji policji. Patrol z południowopraskiej komendy dostał wezwanie do awantury domowej w bloku przy Ostrobramskiej.
- To była rutynowa interwencja, awantura miedzy kobietą a mężczyzną. Podjechał patrol. Wylegitymowali państwa, pouczyli. W pewnym momencie on mówi do niej przy policjantach: "Skoro ty tak, to ja opowiem, jak żeśmy ojca zabili" - opowiadał w rozmowie z tvnwarszawa.pl oficer Komendy Stołecznej Policji.
Interwencja miała miejsce 3 marca 2017 roku pod jednym z bloków przy Ostrobramskiej. Do mieszkania, które zajmowała 41-letnia Monika S., przyszedł jej były partner. Kobieta wyszła na klatkę ze swoim ówczesnym partnerem i wezwała policję.
- Policjanci dostali zgłoszenie, że w mieszkaniu zgłaszającej zabarykadował się jej były konkubent, 48-letni Bogdan G., który nie ma zamiaru wpuścić jej i jej partnera do środka. Wcześniej mężczyzna groził byłej partnerce, że ją zabije - relacjonował Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji, gdy po raz pierwszy opisywaliśmy tę sprawę. - Do lokalu udało się wejść natomiast funkcjonariuszom policji. W trakcie interwencji pomiędzy Bogdanem G. a Moniką S. doszło do kolejnej sprzeczki. W jej trakcie mężczyzna powiedział 41-latce, że wyjawi ich wspólny sekret - dodaje. Tym sekretem było właśnie zabójstwo ojca Moniki.
Para została zabrana na południowopraskę komendę. Tam Bogdan G. zaczął opowiadać.
G. przyznał się do zabójstwa
We wtorek podczas rozprawy oskarżony odmówił składania wyjaśnień. Sąd planuje więc odczytać to, co mówił w śledztwie, w którym był kilkukrotnie przesłuchiwany. Ale nastąpi to dopiero podczas kolejnej rozprawy, bo we wtorek zabrakło już na to czasu. G. zdążył jedynie przyznać się zarzutu.
Wcześniej sąd odczytał wyjaśnienia Moniki S. Stało się to jednak za zamkniętymi drzwiami. O wyłączenie jawności wnosiła mec. Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska, obrończyni Moniki S. - Chodzi o ważny interes prywatny oskarżonej - mówiła przed sądem. Bo Monika S. miała opowiadać nie tylko o tym, jak zginął jej ojciec, ale też o tym, jak ją traktował przed śmiercią. O szczegółach pisać nie możemy. Napiszmy więc tylko, że to traktowanie miało niewiele wspólnego z ojcowską miłością.
Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska nie ukrywa, że w tej sprawie będzie walczyć o uniewinnienie swojej klientki. Uważa, że nie ma żadnych dowodów na to, że Monika S. udzieliła Bogdanowi G. jakiejkolwiek pomocy w zabójstwie. Adwokatka zwraca uwagę na konstrukcję zarzutu, jaki Monice S. przedstawiła prokuratura. Mowa w nim o udzieleniu "pomocy psychicznej", która miała polegać na tym, że w chwili, gdy G. wziął do ręki nóż, manifestowała swoją pełną "aprobatę".
Tymczasem, zdaniem obrony, w aktach nie ma na to żadnego dowodu.
Prosto w serce
Cios, jak ustaliła prokuratura, zadał tylko 48-letni dziś Bogdan G. Ostrze noża trafiło prosto w serce. Zenon S. zmarł niemal od razu. Ale w mieszkaniu przy Ostrobramskiej leżał martwy jeszcze przez dwa dni. Potem oskarżeni mieli pociąć zwłoki na kawałki i w kilku kursach wywieźć z mieszkania. Do siatki wkładali kolejne części, szli na przystanek Zamieniecka na rogu Ostrobramskiej i Fieldorfa i autobusem jechali w odludne wówczas miejsce, w którym dziś znajduje się ogromny węzeł Marsa.
Policjanci i prokuratorzy szukali tam szczątków zamordowanego, ale nic nie znaleźli.
Śladów zbrodni nie było też w mieszkaniu przy Ostrobramskiej, bo od czasu zabójstwa było ono kilka razy remontowane. Odkryli za to płócienną torbę, w którą oskarżeni mieli wywozić rozczłonkowane zwłoki. Znaleźli na niej ślady biologiczne, które najprawdopodobniej pochodzą od zmarłego. Najprawdopodobniej, bo ekspertyza w tej sprawie nie jest kategoryczna.
Zgłoszono zaginięcie
Zenon S. przez wiele lat nadużywał alkoholu, często nie wracał na noc do domu, wielokrotnie zdradzał żonę. Gdy zniknął, zgłoszono jego zaginięcie. - Nikt się tym zaginięciem za bardzo nie przejął, żeby nie powiedzieć, że poczuł ulgę - mówi stołeczny policjant.
Gdyby nie ubiegłoroczna awantura w bloku przy Ostrobramskiej, być może nigdy nie wyszłoby na jaw, że Zenon S. nie żyje.
Piotr Machajski